sobota, 22 maja 2010

Jerzy Szyłak - podrzędna rola scenarzysty

Jerzy Szyłak po raz drugi - tym razem o oburzonych erotyką (a raczej ich braku), nowej książce (z paroma starymi tekstami) i genezie „Scen z życia murarza” (oraz epizodzie z „Krzykiem” Muncha). 

W czasie tegorocznej Bydgoskiej Soboty z Komiksem za najważniejszych rysowników dziesięciolecia uznałeś Michała Śledzińskiego, Krzysztofa Gawronkiewicza, Mateusza Skutnika oraz Marka Turka. A co ze scenarzystami? Czy w ogóle możemy mówić o najważniejszych scenarzystach dziesięciolecia, czy może wystarczyłoby przytoczyć jeszcze raz powyższe nazwiska (bez Krzysztofa Gawronkiewicza, bo ten raczej nie pisze)?

JERZY SZYŁAK: W przeciwieństwie do Radka Kleczyńskiego, który uważał, że „rysownik jest przedłużeniem ręki scenarzysty”, uznaję rolę scenarzysty za podrzędną wobec tego, co ma do pokazania rysownik. Owszem jest na świecie paru wybitnych scenarzystów, ale wydaje mi się, że są oni wyjątkami od reguły, że to rysownik tworzy obrazkową opowieść.



"Szminka", rys. Joanna Karpowicz

Czy Jerzy Szyłak obraził się na komiksowy światek czy to komiksowy światek zmęczył się Jerzym Szyłakiem? Nie ukazuje się już tyle komiksów do twoich scenariuszy, co kiedyś... 

Trochę sobie odpuściłem poszukiwanie rysowników i popędzanie tych, których znalazłem. Rynek jest płytki, komiksy (zwłaszcza polskie) się słabo sprzedają, więc po co robić nowe. Ale na nikogo się nie obraziłem. I nie wydaje mi się, żeby nastąpiło zmęczenie moją osobą. Jeśli dobrze liczę, to do końca roku powinny się ukazać cztery komiksy z moimi scenariuszami.

Dlaczego wycofałeś się z internetowego życia komiksowej społeczności? Kiedyś byłeś jej aktywnym członkiem.

To zabawne pytanie. Kiedy zacząłem się udzielać na forach dyskusyjnych, często mnie pytano, czemu to robię, sugerując jednocześnie, że nie powinienem. Prawdę powiedziawszy, sprawy zawodowe zabrały mi tyle czasu, że zabrakło go na inne rzeczy. Bardzo się zaangażowałem w przygotowywanie projektu nowego kierunku studiów na Uniwersytecie Gdańskim. Jest to Wiedza o Teatrze, na którą nabór powinien być już w tym roku. A w tej chwili jestem na ostatnim etapie nadzorowania pracy moich seminarzystów – jest ich sporo, więc i pracy mam dużo.



Czy zdarza ci się prowadzić na Uniwersytecie Gdańskim zajęcia z komiksów? Jak wyglądają takie wykłady? 

Owszem, zdarzało mi się. Wyglądały tak samo, jak inne zajęcia prowadzone przeze mnie.

Czy możemy się spodziewać jakiejś nowej książki o tematyce komiksowej? 

Tak. Jest już gotowa. Składa się z częściowo z nowych tekstów, a częściowo z tego, co tu i ówdzie publikowałem. Piszę też rzecz całkiem nową, ale prace nad nią wyglądają tak samo, jak moja aktywność internetowa i z tych samych powodów.



Czy akademicka wiedza na temat komiksów pozwala ustrzec się błędów w praktycznym pisaniu komiksów czy może teoria ma się nijak do praktyki? 

Wydaje mi się, że wiedza teoretyczna powoduje, że popełniam inne błędy niż ci, którzy jej nie mają, ale nie robi błędów tylko ten, co nic nie robi.

Zakładając, że nie zdołasz zrealizować wszystkich scenariuszy „z szuflady”, na których historiach, które czekają na swoich rysowników, zależy ci najbardziej?

Zależy mi tak samo na wszystkich.


Większość twoich komiksów kręci się wokół przemocy i/lub seksu. To jakaś fiksacja? Fetysz? 

Odnoszę wrażenie, że cokolwiek bym odpowiedział na to pytanie, to i tak moja odpowiedź zostanie źle zrozumiana. Bardzo możliwe, że mam jakąś fiksację na punkcie seksu, ale wolę to niż zakłamanie.


"Strange places", rys. Maciej Pałka

Czy erotyczne komiksy „Obywatel w palącej potrzebie” i „Obywatele w miłosnych uściskach” wywołały jakiś odzew czytelników? Oburzonych rodziców zniesmaczonych lekturami swoich pociech? Kogokolwiek? 

Komiks miał na okładce napis, ze jest tylko dla dorosłych, co jest powszechnie zrozumiałym sygnałem dla dzieci, że mają ukrywać przed rodzicami fakt, że go czytają. W wypadku „Obywateli” ten sygnał musiał być wyjątkowo dobrze odebrany, bo z żadnym oburzonym rodzicem się nie zetknąłem. Czytałem natomiast sporo głosów oburzonych internautów i jednego krytyka, który narzekał, że komiks nie jest narysowany „podniecającą kreską”. Czytałem też pracę magisterską Jakuba Łuki „Erotyzm, pornografia i przemoc we wspólczesnym komiksie polskim”, w której jest całkiem sporo na temat tego, co napisałem i jako teoretyk komiksu, i jako praktyk. To całkiem niezła praca, chociaż autor popełnia tam fatalny błąd twierdząc, że Michał Pawluk jest seryjnym mordercą, którego ściga.


"Sceny z życia murarza", rys. Maciej Wódz

Wkrótce ukaże się prequel „Szminki”, komiks „Sceny z życia murarza”. Jaka jest jego geneza? Skąd potrzeba, aby dopowiedzieć historię bohatera, który umiera w „Szmince”? 

Pomyślałem sobie, że skoro wiele innych osób robi prequele, to i ja mogę, i zrobiłem. Szczerze przyznam, że napisałem ten scenariusz, bo wkurzyli mnie koledzy z K/Zetu, z którymi dyskutowałem na forum „wraka” o „Szmince”. Oni uważali, że umieszczenie w tamtym komiksie kadru, który był parafrazą „Krzyku” Muncha to banał i pójście na łatwiznę. Wymyśliłem więc historię, w której roi się od aluzji plastycznych i literackich i wysłałem do nich z prośbą o ocenę. Nikt z nich mi wtedy nie odpowiedział. Ale historia została. I w końcu doczekała się realizacji.
Na ostatnią część pytania mógłbym odpowiedzieć, że żal mi było dobrze wymyślonej postaci, która przedwcześnie opuściła scenę i nie byłaby to zupełna nieprawda.

W "Ziarnku Prawdy" pojawia się zamek w Chocimiu. Czy to był celowy zabieg, czy tylko inwencja Huberta Ronka? Jeśli był to celowy zabieg, to dlaczego akurat ten zamek? (autor: Gilo)

W scenariuszu nie ma zamku w Chocimiu. 

Dziękujemy Jerzemu za udział w Wywiadówce. W następnym odcinku: Karol Konwerski

niedziela, 9 maja 2010

Jerzy Szyłak - jazda obowiązkowa

Jerzy Szyłak (rocznik ’60) jest pracownikiem naukowym Uniwersytetu Gdańskiego, filmoznawcą, teoretykiem literatury i scenarzystą komiksowym. Kolejne prace naukowe Jerzego Szyłaka – magisterska, doktorska i habilitacyjna – dotyczyły komiksu. Na jego temat napisał liczne artykuły i książki, w tym „Komiks: świat przerysowany” i „Zgwałcone oczy. Komiksowe obrazy przemocy seksualnej”. Najważniejsze albumy, które powstały do jego scenariuszy, to seria o przygodach prywatnego detektywa Benedykta Dampca – w tym „Benek Dampc i trup sąsiada” (rys. Robert Służały) i „Strange places” (rys. Maciej Pałka), erotyczny cykl „Obywatel w palącej potrzebie” i „Obywatele w miłosnych uściskach” (rys. Jacek Michalski), dwuczęściowa wariacja na temat przygód Alicji (Lewisa Carrolla) - Alicja (rys. Mateusz Skutnik) i Alicja po drugiej stronie lustra (rys. Jarosław Gach) oraz kryminalna „Szminka” (rys. Joanna Karpowicz). Jeszcze kilka lat temu można było mówić o swoistej szyłakomanii – większość polskich albumów komiksowych ukazywała się wówczas ze scenariuszami Jerzego Szyłaka.

W ramach ilustracji wywiadu – dzięki pomocy Joanny Karpowicz i Macieja Pałki – możecie zobaczyć plansze ze „Szminki” i jej prequela, komiksu „Sceny z życia murarza”, którego powstawanie koordynuje Maciej.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem? Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?

JERZY SZYŁAK: Moja przygoda z komiksem zaczęła się chyba od „Kajtka i Koka” w „Wieczorze Wybrzeża”. Potem odkryłem „Tytusa, Romka i A’Tomka”, no i Kapitana Żbika - tę serię czytałem od pierwszego odcinka. Kiedy byłem w liceum zaczął ukazywać się „Relax”. Krótko mówiąc, dorastałem w czasach, kiedy komiksów był dostatek, a wszystkie „kamienie milowe” polskiego komiksu miały swoje premiery.

Scenariusze początkowo pisałem tylko dla siebie. A nawet ich nie pisałem, tylko siadałem do rysowania komiksów i wymyślałem historyjkę, którą chciałem narysować. A rysowałem albo proste żarty rysunkowe, albo dość dziwne historyjki w rodzaju „Małego masturbatora”. Pisanie dla innych zacząłem od adaptacji literatury – takie było zapotrzebowanie ze strony wydawców: zrobiłem adaptację „Odysei”, która została narysowana, ale nie doczekała się publikacji, przerobiłem na komiks „Alicję w Krainie czarów” – narysował ją Sławek Jezierski. Potem adaptowałem „Quo Vadis”, które miał rysować (nieżyjący już) Marek Górnisiewicz, ale wydawca, który mi to zlecił pochwalił się tym projektem Włochom, ci zaś stwierdzili, ze chętnie kupią gotowy komiks, co spowodowało, że grafik z wydawnictwa postanowił sam go narysować. Efekt był taki, że komiks nigdy nie powstał, ale honorarium za scenariusz dostałem.

Na pisanie własnych rzeczy namówili mnie rysownicy, którzy chcieli, żebym zrobił im scenariusz pasujący do tego, co robią. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęła się moja przygoda z „Fanem”, dla którego napisałem scenariusze godzące to, czego oczekiwali rysownicy (Sławek Jezierski, Sławek Wróblewski) z oczekiwaniami wydawcy. Nie zawsze mi się to udawało, ale w sumie napisałem wtedy sporo – bardzo tradycyjnych – historyjek, z których część bezpowrotnie zaginęła.

Na ostatnią część pytania chyba już odpowiedziałem: pisałem dla rysowników. Gdyby o scenariusz poprosił mnie jakiś filmowiec, pewnie też bym go napisał, ale tak się nie stało.


"Szminka", rys. Joanna Karpowicz

Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.

Literaturą zajmuję się zawodowo w związku z czym nie mam pisarskich wzorów, mam za to bibliotekę tekstów, które przeczytałem, bo lubię i takich, które przeczytać musiałem, bo omawiam je na zajęciach. Obsesyjnie wracam do „Alicji w Krainie Czarów”, więc pewnie Lewis Carroll jest moim wzorem, a z komiksiarzy to pokolenie „Heavy Metalu” – Moebius, Corben, Druillet. No i „Thorgal”.


Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?

Na szczęście nikt tego nie robi, ale podejrzewam, że za każdym razem udzielałbym innej odpowiedzi. Czasem jednak (w ciągu dnia) znajomi, którzy nie zajmują się komiksem, zadają podobne pytanie, ale im także udzielam różnych odpowiedzi w zależności od tego, czy należą do czytających, czy oglądających i od tego, jaki jest ich stosunek do nowych tendencji w malarstwie. Tym, którzy się snobują na znawców sztuki współczesnej pokazuję wtedy „Arkham Asylum” McKeana, „Fires” Mattottiego i „M” Mutha. Koleżance, która jest historykiem sztuki pokazałem „Flet Zaczarowany” Amano i to był strzał w dziesiątkę. Januszowi Chriście natomiast pokazałem kiedyś Willa Eisnera, bo czułem, że on na pewno doceni jakość tej komiksowej roboty i rzeczywiście docenił (ba, był zachwycony). „Tradycjonalistom” pokazuję Manarę i – ostatnio – „Przybysza” Shauna Tana. A prawdziwym przyjaciołom – Loustala i Skutnika.

Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?

Pierwsza była chyba adaptacja „Odysei”. Zrobiłem z dzieła Homera opowieść bez bogów. Nie wiem, jak mi się to udało, ale to nie był zły scenariusz.

Nie, przepraszam. Pierwsza była „Fantazja na fujarkę” – przerobiłem na komiks moje krótkie opowiadanie (jedyne, opublikowane w „Fantastyce”). Narysował to Marek Górnisiewicz. Opublikowały „Wiadomości Elbląskie”. Nie był to wybitny komiks, ale dobrze się bawiliśmy przy jego realizacji.


Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?

Oczywiście, że intuicyjnie. A właściwie – kierowałem się intuicją i setkami przeczytanych wcześniej komiksów.

Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.

Kiedyś z reguły zaczynałem od rysowania projektu planszy – robiłem taki bazgroł, w którym tylko ja potrafiłem się rozeznać. Chodziło o to, żeby zobaczyć, jak będzie wyglądał układ kadrów na stronie i dobrze zaplanować wielkość i kolejność dymków. Bardzo długo tak pracowałem i mam jeszcze niektóre z zeszytów, w których robiłem te bazgroły – chociaż dziś już nie wiem, co przedstawiają i do czego miały służyć.



Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?

Podejrzewam, że tak, ale nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?

Planuję podział na strony i na kadry. Podaję, jakie teksty mają się znaleźć w dymkach i w komentarzach. No i piszę, co robią postacie na obrazku (o ile coś robią) oraz z jakiego punktu widzenia to pokazać, chyba, że nie ma to znaczenia dla ciągłości opowiadanej historii. Raczej się nie rozpisuję na temat szczegółów wyglądu postaci i scenerii, bo uważam, że rysownik ma w tej kwestii lepsze wyczucie.


"Sceny z życia murarza", rys. Maciej Pałka

Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?

Kiedy zaczynam pisać, najczęściej nie wiem, jak się skończy cała historia. I czasem zdarza się, że opowieść układa się sama, a czasem zatrzymuje się w połowie i za cholerę nie chce się rozwinąć.

Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?

Ogólnie rzecz biorąc, jestem tolerancyjny. Nie lubię bohaterów, którzy wracają zza grobu i odcinków, które istnieją tylko po to, by opóźnić rozwój zdarzeń w wątku, który bardzo ładnie się zapowiadał w odcinku poprzednim.

Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?

Nie pamiętam.


"Sceny z życia murarza", rys. Leszek Wicherek

Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?

Odkładam na później i zabieram się za pisanie zupełnie czego innego, albo za inne zajęcia. Czasem dobry pomysł przychodzi do głowy w najmniej oczekiwanym momencie, a czasem przerwa trwa tak długo, że w ogóle zapominam o tym, że pisałem ten scenariusz. Jakiś czas temu Mateusz Skutnik mi przypomniał, że pisałem „Nowe przygody Marii Curie i jej męża Piotra”. Udało mi się znaleźć szesnaście stron, które wtedy napisałem, ale nie znalazłem w sobie chęci, by to kontynuować. Może kiedyś.

Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?

Wydaje mi się, że rysownik, który decyduje się narysować komiks na podstawie mojego scenariusza, czułby się zrobiony w konia, gdybym nagle zaczął mu podsuwać poprawki i wprowadzać zmiany. Dlatego nigdy tego nie robię, chyba, że rysownik uważa, że jakieś zmiany powinny nastąpić.

Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?

Dzień, kiedy dostałem z „Komiksu Fantastyki” honorarium za „Małego masturbatora”. To były naprawdę duże pieniądze.

Jakie masz plany na przyszłość?

Nie mam planów. Mam jedynie spory zapas scenariuszy do rozdania ludziom, którzy chcieliby je narysować.

Jeśli macie jakieś pytania do Jerzego Szyłaka, umieśćcie je w komentarzach.