poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Dominik Szcześniak - każdy ma w sobie polaczka

W drugiej części wywiadu z Dominikem Szcześniakiem między innymi o Leszku, Ziniolu i popularności. Za ilustrację do tekstu posłużył szort Naginadepa z rysunkami Dominika.

Jesteś frustratem - czyli, innymi słowy, ile jest w Leszku z Lucka? Jak rozwija się projekt improwizowanego komiksu ze zgłaszającymi się rysownikami?

DOMINIK SZCZEŚNIAK: Rozwija się bardzo ok. Wyszła bardzo pozytywna akcja, której się szczerze nie spodziewałem. Kiedy zaczynałem całą hecę, miałem świadomość, że może to być strzał w próżnię, bo pomysł był spontaniczny, hermetyczny i niepewny, ale rysownicy dopisali i dopisują wciąż. Większość z nich jest bardzo zadowolona ze współpracy, bo tworzą do wymyślonego przez siebie tematu, a więc mają okazję do rysowania tego, co ich kręci. A ja jestem jeszcze bardziej zadowolony, bo każda taka współpraca uczy mnie jak pisać scenariusze. I przy okazji skutkuje kolejnymi projektami, bo bardzo ciężko jest mi obojętnie przejść obok prac chociażby Leszka Wicherka czy Łukasza Rudowskiego. Jeszcze coś zrobię wspólnie z tymi – i nie tylko – ludźmi. I to niebawem.

Leszka w Lucku nie ma wcale. Jestem wręcz przeciwieństwem tego pana. Najbardziej zdystansowanym gościem na świecie. Spytaj kogokolwiek. 

To w takim razie w czyim imieniu wypowiada sie Leszek? Bo jak dla mnie Leszek jest wieszczem jakiegoś straconego/przegranego pokolenia, które szuka wroga bezsensownie pomstując na wszystko i wszystkich. Na przeciętnego Polaka - zbyt inteligentny, na karykaturę - zbyt celnie trafiający słowotokiem w pewne przywary. A przy tym jako człowiek - zupełnie do dupy. I to nie tak, że usiłuję Ci dogryźć. Szukam dla Leszka szerszego kontekstu... Jak to z tym Leszkiem jest? To taki Miauczyński polskiego komiksu?

Każdy ma w sobie takiego polaczka, który wścieka się na wszystko, frustruje się z powodu najmniejszego duperela. I Leszek jest z jednej strony takim everymenem, ale z drugiej – gościem, któremu nie można przypiąć łatki; kimś strasznie zindywidualizowanym. Niezbadane są drogi, którymi podążają jego myśli i którymi, przy okazji, podążam ja. To nie jest tak, że głos pokolenia, czy świadectwo jakichś postaw w jakichś czasach. To po prostu taka rola społeczna, którą nadałem bohaterowi i którą staram się coraz głębiej penetrować. Nigdy nie ukrywałem, że Koterski bardzo na mnie wpłynął. Zresztą nie tylko dla mnie. Zobacz: ci, którzy z filmów o Miauczyńskim wyciągnęli cokolwiek więcej ponad brecht z bluzgów, zaczęli się z tym bohaterem identyfikować.

A może jest tak, że w ogóle Polska składa się tylko z Leszków i tych, którzy Leszkom krew psują, wcinając się w ich areał życiowy? 

Naginadepa, 10 stron + scenariusz. KOMENTARZ DOMINIKA: "Naginadepa" - strasznie stary staroć (pierwsza plansza na odwrocie sygnowana 10.11.2000), który w czasach licealnych podjazdówek do komiksu zrobiliśmy z Mateuszem Liwińskim. Scenariusz jest wspólny, rysunki moje (mazaje na załączonych kartkach scenariusza - wspólne). Totalna partyzantka i spontan, zrobiona w oparach herbaty i w trakcie jam sessions zespołu Nikogo Na scenie. Jest to rodzaj scenariusza który lubię i praktykuję do tej pory. Najpierw spisywaliśmy pomysły, dialogi, później siadałem i to rysowałem, dzieląc sobie tekst na kadry i wyobrażając - a nie opisując - co na każdym z nich będzie. Zazwyczaj podczas tej partyzantki wyskakiwało kilka innych pomysłów (i tak np. na odwrocie jednej ze stron znalazłem zapisany fragment "Wacianych Kaflików Żyttu"). Plansze, które prezentuję to fragmenty nigdy nie zrealizowanej całości, osobiście narysowane przeze mnie. Teraz posłużyły by zapewne jako fajny storyboard dla profesjonalnego rysownika.


W ciągu dwunastu lat istnienia (z przerwami) Ziniol „przeżył” całą swoją magazynową i zinową konkurencję. Czy czerpiesz z tego jakąś satysfakcję? 

Niespecjalnie. Po prostu robię swoje, bez wnikania w wykresy i tabelki. Poza tym przecież Komiks Forum jeszcze działa, ukazał się drugi numer „Cyrkielni”, a więc można założyć, że ten zin też wychodzi „z przerwami” od 1998 roku… Takich dinozaurów jest sporo. Poza tym są ziny, które nigdy się nie zarzekały, że ich ostatni numer się ukazał i zawsze mogą jeszcze wyskoczyć zza krzaka.

Satysfakcję czerpię głównie z tego, że poznałem kilku chłopaków, z którymi się kumpluję albo z tego, że uścisnąłem grabę gościom, których komiksy czytałem będąc gówniarzem przekonanym, że takim personom graby nigdy nie uściśnie. 

Jakie masz plany wobec Ziniola? Czy zmieni się częstotliwość ukazywania i grubość kolejnych numerów?

Zmieni. Przez najbliższe cztery numery „Ziniol” będzie dwumiesięcznikiem o objętości niecałych stu stron. Na razie szereg problemów pojawił się w związku z numerem ósmym, którego premiera już kilkukrotnie była przekładana. Ostatecznie numer pojawi się prawdopodobnie na Bałtyckim Festiwalu Komiksu.



Jak wyglądałby Twój wymarzony Ziniol? Ile brakuje do ideału obecnemu magazynowi?

Mam teraz dość poplątany okres w życiu i „ideał Ziniola” zmienia mi się w zależności od przeróżnych czynników. Ale generalnie zawsze jest to oscylowanie między dwiema opcjami: wysokonakładowego magazynu ze świetnymi komiksami, który zarabia na siebie, twórców biorących w nim udział, ich rodziny i najbliższych znajomych (opcja nierealna) i magazynu, będącego papierowym odzwierciedleniem braterstwa dusz grupy ludzi (opcja realna, ale też nie do końca).

Czy bycie redaktorem naczelnym poważnego periodyku wpływa jakoś znacząco na Twoje pisanie? 

To bycie redaktorem jest bardzo przydatne w sensie na przykład zapoznawania twórców, czego dowiodła akcja z Leszkiem, w związku z czym wpływa to na moje pisanie pozytywnie i mobilizująco. Poszerza to również moje komiksowe horyzonty w kategorii „komiks polski”. Za czasów kserowanego „Ziniola” znałem wszystkich twórców. Osobiście, czy nie, ale każde nazwisko mogłem Ci wyśpiewać z podaniem całej dyskografii. Teraz mam z tym problem, który poprzez „Ziniola” ulega samorozwiązaniu. 



Czy należysz do ludzi, którym się nie odmawia, czy raczej do ludzi, którzy ze względu na obowiązki cierpią na chroniczny brak czasu?

Problem jest taki, że ja niewiele proponuję. „Przygodami Leszka” wystawiłem się na sprzedaż. Zaprzedałem swoją duszę scenarzysty. Ci, którzy chcieli, kupili sobie po kawałku.

Brak czasu to inna sprawa. Generalnie każdy ma problem z brakiem czasu, więc nie ma co się użalać nad sobą w tym temacie.

Czy w Twojej szufladzie zostały jeszcze jakieś starsze, ostrzejsze komiksy pokroju „10 bolesnych operacji” czy „Czakiego”, które nie doczekały się publikacji? 

Coś tam leży, ale niekoniecznie są to dobre rzeczy. Z takich lżejszych ostrzejszych mam na przykład parodię „Thorgala”, zatytułowaną „Rogal Pierniksson: Zgarbiona Kaznodziejka”. Mieliśmy ten komiks zrobić wspólnie z Andrzejem Śmieciuszewskim, ale Śmieciu zmarł tragicznie. Scenariusz wylądował w szufladzie, a teraz Ojciec Rene zsynchronizował się z tym starym pomysłem i zrealizował go niedawno w wydaniu znacznie ostrzejszym.


Piszesz odcinki„Fotostory” według jakiegoś ogólnego planu? Dlaczego tak niespodziewanie uleczyłeś głównego bohatera z choroby bardzo rzutującej na fabułę komiksu? 

To jest plan w chaosie. „Fotostory” miało być ziniolową telenowelą, ciągnącą się w nieskończoność i póki co nią jest. Ja posiłkuję się jedynie pewnym zarysem fabuły. Wiem o tym komiksie tyle, by wszystkie wydarzenia trzymały się w nim kupy w momencie, gdy czytelnik przewróci ostatnią stronę. Cała reszta to spontan, który sprawia mi wielką frajdę.

Sprawa wyleczenia głównego bohatera powróci. Powiem Ci, że nie będzie tak kolorowo, jak się wszystkim wydaje. Planuję nieco pokomplikować sytuację, żeby nie było tak grzecznie, jak przy kolejnym powrocie zza grobu żony Ridge’a Forrestera.

Co zobaczymy w drugim sezonie „Fotostory”? Kiedy możemy się spodziewać finału „Domu Żałoby”?

W „Fotostory” będzie dość duży wnik w małżeństwo Berna i Kaśki, pojawi się też kilka nowych postaci i będzie też dużo gadek o popie serialowym. Tyle mogę zdradzić. Co do „Domu Żałoby” – chciałbym, a w moim „chceniu” kibicuje mi dość intensywnie wydawca – by zeszyt zamykający serię pojawił się jeszcze w tym roku.


Czy Dominik nie czuje się niedoceniany? Tyle albumów, prowadzenie zina, regularne wpisy na blogu. Mało się mówi o Lucku i nie umieszcza się go na plakatach jako "gościa". Odpowiedź, że Dominik robi to co lubi i nie patrzy na rozgłos jest niesatysfakcjonująca, jakby co. (Autor: k)

Umieścić Szcześniaka na plakacie to jak strzelić sobie w łeb. Bo to jest wprowadzanie w błąd odbiorców przede wszystkim: tłumy przychodzą na koncert znanego piosenkarza, a dostają smutne spotkanie z nieznanym scenarzystą. Właśnie dlatego nie ma mnie na plakatach; jestem zbyt ryzykownym gościem.

Niedoceniany się nie czuję. Od dawna nie wydałem żadnego albumu, nie ma więc powodów ku temu, by ktoś pisał recenzje komiksów, których nie zrobiłem i zapraszał na spotkania, na których nie byłoby o czym rozmawiać. Kiedy ukazało się „10 bolesnych operacji” pojawiło się w sieci mnóstwo bardzo łaskoczących recenzji, dzięki którym było mi bardzo miło i jest mi miło do dzisiaj.

A prowadzenie magazynu nie jest chyba czymś, co skutkuje „byciem gościem” na imprezach. Co do bloga – wpisy często są komentowane. Wszystkie, poza recenzjami, bo te po prostu są bezdyskusyjne i każdy o tym zapewne wie.

Dzięki, Dominiku! W następnym odcinku: Jerzy Szyłak. 

niedziela, 11 kwietnia 2010

Dominik Szcześniak - jazda obowiązkowa

DOMINIK "LUCEK" SZCZEŚNIAK jest jednym z najpłodniejszych polskich scenarzystów komiksowych. Odpowiada m.in. za serię „Dom Żałoby”, komiksy „10 bolesnych operacji” i „Waciane Kafliki Żyttu”. Od września 1998 roku prowadzi „Ziniol” – na początku kserowany fanzin, od 2008 roku profesjonalny „kwartalnik kultury komiksowej”. Współpracował m.in. z Mateuszem Skutnikiem, Maciejem Pałką, Wojciechem Stefańcem i wieloma innymi rysownikami. W sieci udziela się m.in. na blogu Ziniola.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem? Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych? 

DOMINIK SZCZEŚNIAK: Przygoda zaczęła się na dworcu w Otwocku lub w kiosku pod „siódemką” w Zamościu, nie pamiętam dokładnie. Miałem wtedy kilka lat, na tyle dużo żeby umieć czytać, no i wpadł mi w ręce komiks – „Tytus” (jeśli przygoda zaczęła się w kiosku) lub „Rozprawa z Dajmiechem” (jeśli w grę wchodziła opcja dworca). Zainteresowanie komiksem zaczęło postępować – znali mnie we wszystkich księgarniach w mieście jako gówniarza od pytania „czy są jakieś nowe komiksy?”. I właśnie to zainteresowanie komiksem pchnęło mnie do pisania takich, a nie filmowych czy teatralnych scenariuszy. Scenariusze komiksowe lubię pisać, filmowe – jedynie oglądać, kiedy zostaną już zrealizowane, a za teatrem w ogóle nie przepadam.

Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych. 

Kurt Vonnegut, Marek Koterski, Peter Milligan, Billy Corgan, Mickey Rourke, Zygmunt Staszczyk i niestety David Lynch. Tylko jeden z nich jest scenarzystą komiksowym – Peter Milligan, którego jakiś komiks wpadł mi po prostu w ręce, kiedy byłem w odpowiednim wieku i mnie zauroczył. Abstrahując od samych pomysłów i fabuł, Milligan fenomenalnie i po profesorsku radzi sobie z każdym aspektem scenariusza i robi to w sposób, który jest mi bardzo bliski. Jeśli zaś chodzi o dzieła, to nie jestem w stanie wymienić jednej książki czy filmu. Czytam dużo i zawsze do końca, ale ciężko jest mnie zainteresować i zdarza się, że zapominam. Mam swoją półkę „The best of” i zaczyna mi się powoli wydawać, że tylko to, co się na niej znajduje warto czytać, choćby w nieskończoność.

Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie? 

Zbudzić w nocy mogłaby mnie tylko żona, ale o trzy najlepsze komiksy na pewno by mnie nie zapytała. Generalnie uważam, że są lepsze tematy do dyskusji w środku nocy, ale spróbujmy: Lapinot i marchewki Patagonii, Black Hole, Kobieta Pułapka.

Oczywiście teraz nieco oszukuję, bo ani nie jest noc, ani nie jest tak, że nie mam czasu na zastanowienie. Zobacz, kolejna próba byłaby następująca: Enigma, Den, Kajko i Kokosz.

Generalnie świetnych komiksów jest masa. Każdej nocy sprzedałbym Ci inne tytuły.


Fotostory, odcinek 2, strona 11, rys. Rafał Trejnis


Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?

Jeśli odrzucić gówniarskie podrygi w stylu „Człowiek-Nóż” oraz scenariusze, które sam później rysowałem, to pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem dla kogoś; rzeczą, którą mogę nazwać scenariuszem, jest chyba „Czaki”. Przy tym komiksie wspólnie z Mateuszem mieliśmy mnóstwo dobrej zabawy, ale kiedy patrzę na niego dziś, zgadzam się z wszelkimi zarzutami krytycznymi dotyczącymi zakończenia. Przegadane, przesadzone, po prostu złe.

Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?

Sam, przeprowadzając wywiady, często zadaję tego typu pytanie i odpowiedź zawsze jest jedna: nikt nie uczył się pisania komiksów z podręczników. Mam tak samo. Pisałem, jak mówisz, intuicyjnie, co nieraz było zdradliwe. Na przykład – a propos tego Lyncha, o którym wspominałem wcześniej – miałem taki pomysł przeniesienia jego konceptów w filmie na komiks. Tworzyłem szereg scen, nie mających ze sobą większego związku, poza ewentualnie głównym bohaterem. Skupiałem się w nich na dialogach, „nastroju niedopowiedzenia” i „tajemniczym klimacie”. Chciałem, by czytelnik, zadając sobie pytanie „Ale o co chodzi?”, tak naprawdę nie wymagał odpowiedzi na nie, tylko zadowalał się emocjami, jakie komiks mu daje. Tak było na przykład w przypadku „Domu żałoby”, który powstał w myśl tych prawideł. Doszło do tego, że historia skomplikowała się do tego stopnia, że musiałem wtłoczyć w ruch matematykę, która powiązała by wątki i dałaby obraz całości. I teraz już się w Lyncha nie bawię. Matematyka w komiksie jest ok. 

Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.

Nie wiem czy są to moje własne, czy kogoś innego metody, ale na pewno z nikim ich nie konsultowałem. Krótka piłka: pomysł – spisanie pomysłu w formie konspektu/streszczenia – rozwinięcie go w scenariusz. Etapy te stosuję w przeróżnych konfiguracjach, pozycjach i niekoniecznie po kolei. 

Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?

Pierwsza myśl: nie mam. Druga: patrząc na to, co do tej pory napisałem bohaterami swoich komiksów lubię czynić niedojdów, sklerotyków i neurotyków. A motywy, które uskuteczniam to różnego rodzaju choroby. Tak przynajmniej mi wychodzi, kiedy zerknę na to, co napisałem do tej pory. Ale nie przyjmuję tego do wiadomości, oczywiście.


Fotostory, odcinek 5, strona 9, scenariusz ze storyboardem, rys. Rafał Trejnis


Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?

Różnie. „Krainę Herzoga”, czy „Dom żałoby” w początkowej fazie pisałem w formie opowiadań, pozostawiając pole manewru rysownikowi; „Czakiego” podobnie, gdzieniegdzie tylko rzucając rysownikowi hasła typu „a teraz 16 kadrów przerwy, na których bohaterowie drapią się po głowach”. Z kolei „Dziesięć bolesnych operacji” rozkadrowałem strona po stronie. Wszystko zawsze zależy od tego, z kim przy danym komiksie współpracuję. Aktualnie jest tak, że po napisaniu scenariusza dzielę go na strony i kadry, które w miarę możliwości opisuję. Ale traktuję to jako sugestie dla rysownika, a nie biblię, której ma się trzymać.

Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?

Rozpisanych historii w głowie mam mnóstwo. Ale generalnie mam może jeden dzień w miesiącu, kiedy mogę je spisać. I mam też ulotną pamięć, więc niektóre z nich po prostu mi zwiewają. Tak więc odpowiedź na Twoje pytanie jest taka: rozpisuję całą historię dokładnie, strona po stronie, kadr po kadrze w głowie, po czym o wszystkim zapominam, zasiadam do pisania i pozwalam owej historii żyć…

Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach? 

Nie ma takich rozwiązań. Nawet najbardziej wyprztykany motyw można w fajny sposób wykorzystać w komiksie. 

Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?

„Dziesięć bolesnych operacji” pisałem bardzo długo, wycinając sceny, dodając nowe, a dzisiaj z efektu i tak nie jestem zadowolony.

Natomiast bardzo szybko idzie mi na przykład z „Przygodami Leszka”, czyli spin-offem „Dziesięciu…”. Przy tej serii idea jest taka, żeby wymyślony przez rysownika temat rozwinąć w scenariusz. Piotrek Nowacki i Wojtek Stefaniec byli zaskoczeni szybkością, z jaką otrzymali swoje odcinki tego komiksu. To była kwestia maksymalnie godziny. 

Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?

Jeden: praca. Kiedy pracuję 13 godzin dziennie i wracam do domu, jestem w stanie coś fajnego napisać z rozpędu. Kiedy natomiast mam dzień wolny, snuję się po mieszkaniu i szukam wymówek. Wtedy jest to dzień stracony.


Przygody Leszka: Filtr codzienności, rys. Wojciech Stefaniec, reszta komiksu na blogu Ziniola. KOMENTARZ DOMINIKA: Scenariusz do "Przygód Leszka" dla Wojtka Stefańca - powstał na gadu-gadu, szybko; tak szybko, jak szybko pojawiła się idea przygód Leszka, której Stefan był współtwórcą. Jeśli robię scenariusz dla tego człowieka nie muszę się trzymać żadnych schematów, bo Wojtek jest tak naprawdę tak samo dobrym scenarzystą, jak rysownikiem i zawsze dopowie coś od siebie, interpretując moją pisaninę na swój sposób. Tutaj akurat obaj dogadaliśmy się idealnie i wyszła bardzo szczera, konkretna rzecz. Bez kadrowania, bez storyboardów, bez opisówki co, gdzie i kiedy.


Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?

Kiedy rysownik dostaje gotowy scenariusz i kiedy go wspólnie przedyskutujemy i ustalimy konkrety, ja już staram się nie wtrącać.

Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?

Kariera to złe słowo. Ale uważam, że moment ciepłego przyjęcia „Fotostory” był bardzo przyjemny. To fajny komiks jest.

Jakie masz plany na przyszłość? 

Napiszę ostatni odcinek „Domu Żałoby”, drugi sezon „Fotostory”, mnóstwo „Przygód Leszka”. Mam również kilka umówionych projektów, obiecanych, za które muszę się wreszcie wziąć. Wszystko będzie gotowe do końca sierpnia. I koniec.

Macie jakieś pytania do Dominika?