niedziela, 28 lutego 2010

Rafał Skarżycki - rozwijanie skrzydeł

W drugiej części wywiadu z Rafałem Skarżyckim rozmawiamy o filmowym debiucie Jeża Jerzego, Tymku i Mistrzu i książkach.

W początkach swojej kariery Jeż był zinowym kontrkulturowcem, pokazującym dumnie fucka różnej maści fanatykom i debilom. Teraz albumy z Jeżem wydawane są w stałym cyklu, w twardych okładkach, kolczasty jest maskotką MFKiG i czeka go występ w filmie. Czy Jerzy zaprzedał się Babilonowi? 

RAFAŁ SKARŻYCKI: Bynajmniej. Po prostu rozwinął skrzydła. Seria powstała w połowie lat 90. – nie były to najłaskawsze czasy dla polskich autorów i fanzin był nie tyle wyborem, co koniecznością, jeśli miało się ochotę pokazać swoją twórczość. Stąd debiut Jeża w… szkolnej gazetce „Frytki”. Później była propozycja publikacji w „Kelvinie i Celsjuszu” – podpisaliśmy umowę na siedemnaście odcinków, ale przed ukazaniem się pierwszego magazyn padł. Z gotowym materiałem zaczęliśmy z Tomkiem szukać miejsca dla Jerzego i znaleźliśmy go w „Świerszczyku” i „Ślizgu”. Wersji świerszczykowej nie nazwałbym kontrkulturową (fucki też tam raczej w grę nie wchodziły), więc początki wcale nie były takie alternatywne. Na pewno na charakter serii i to, że ostatecznie postawiliśmy na „dorosłą” wersję jeża, miała wpływ moja i Tomka fascynacja ostrymi, undergroundowymi produkcjami (np. „Zakazany owoc”, „Celynka”).

Świat Jeża Jerzego jest tak bogaty, że możesz pisać o nim w nieskończoność. Czy przez głowę przeszła Ci możliwość zakończenia tego cyklu, czy też póki będą czytelnicy, póty Jeż wciąż będzie się pakował w kłopoty?

Myśl o zakończeniu cyklu przeszła mi przez głowę kilka razy. Pierwszy raz po napisaniu owych siedemnastu scenariuszy dla „Kelvina i Celsjusza”. Od tamtej pory okresowo powraca. Podejrzewam, że za którymś razem pozostanie – to będzie oznaczało koniec serii, niezależnie od jej popularności.

Czy sukces przygód Jerzego, którego powołaliście z Tomkiem Leśniakiem do życia w liceum, wpłynął na taki, a nie inny tok Twojej zawodowej kariery? 

Na pewno tak – bez jeża nie byłoby „Tymka i Mistrza” i wielu innych komiksów naszego autorstwa. Z pewnością, gdyby nie Jerzy, to w ogóle nie zajmowałbym się pisaniem scenariuszy komiksowych – wcześniej pisanie kojarzyło mi się wyłącznie z literaturą (pisałem opowiadania i inne teksty, głównie do szuflady, ale nie scenariusze).

Ostatni występ Tymka i Mistrza miał miejsce w Komiksowym Becikowym. Masz jakieś plany odnośnie tej serii, czy odstawiłeś ją na boczny tor? 

„Tymek i Mistrz” liczy obecnie ponad 200 epizodów, co daje ponad 400 plansz komiksu. W całości dysponujemy prawami autorskimi do tego materiału, w związku z czym gdyby tylko znalazł się wydawca zainteresowany tym tytułem, to mamy gotowy materiał na kilka najbliższych lat. Z tego powodu nie widzę sensu pisaniu kolejnych scenariuszy „Tymka”. Na pewno, z różnych powodów, nie robimy z Tomkiem wszystkiego, co w naszej mocy, żeby wznowić publikację tej serii – można więc powiedzieć, że „Tymek i Mistrz” nie jest obecnie na naszej liście twórczych priorytetów. Nie jest też powiedziane, że tak pozostanie na zawsze.

Czy możesz jakoś porównać doświadczenia z pisania książki i pisania komiksu? Co sprawia Ci większą frajdę?

Pisanie nie często jest frajdą. Zazwyczaj to zajęcie frustrujące (zwykle z tego powodu, że pomysł wydaje się dużo lepszy, niż jego realizacja – to dlatego nie napisane książki i nie narysowane komiksy są najlepsze).

Pisząc scenariusz trzeba pamiętać, że słowa są tylko wskazówką, szkicem, punktem wyjścia do pracy rysownika, bądź ekipy filmowej. Scenariusz to tekst techniczny, instruktażowy – coś na kształt przepisu w książce kucharskiej – scenarzysta sugeruje proporcje, przyprawy, sposób przyrządzenia i obiecuje pewien rodzaj wrażeń smakowych. W przypadku prozy słowa są wszystkim – powieściopisarz nie ma innego sposobu oddziaływania na czytelnika. W dodatku jest całkowicie odpowiedzialny za to, czy wyjdzie mu zakalec, czy smakowite ciasto.

Nie wiem, jak inni, ale ja lubię pisać zarówno scenariusze, jak i prozę.

Jak wygląda Twój udział w pracach nad filmem o Jerzym? Napisałeś scenariusz, a potem zostawiłeś wszystko ekipie, czy wciąż nadzorujesz produkcję? 

Napisany scenariusz to początek pracy nad filmem. W przypadku animacji scenariusz jest niezwykle istotny – w naszych warunkach produkcyjnych nie możemy liczyć na to, że w razie potrzeby zrobimy szybko parę „dokrętek” (animacja dodatkowej sceny to kilka tygodni pracy). Dlatego zanim animatorzy przystąpili do pracy, wspólnie z reżyserami filmu bardzo dokładnie analizowaliśmy scenariusz i przekładaliśmy go najpierw na storyboard, a potem animatik – na tym etapie podejmowaliśmy wspólnie wiele decyzji, które trudno podzielić ze względu na role typu: scenarzysta, reżyser. Po prostu działaliśmy w zespole zastanawiając się, jak najlepiej przełożyć mój tekst na film. Kiedy wszystko mieliśmy ustalone, rozpoczęła się właściwa faza produkcji filmu, która wciąż trwa. Na początek aktorzy nagrali swoje kwestie, a potem animatorzy przystąpili do pracy. Na tym etapie to reżyserzy podejmują decyzje – miłe z ich strony jest to, że przy ważnych zmianach pytają mnie o zdanie i wspólnie ustalamy, co robić (w praktyce filmowej scenarzyści raczej nie mogą liczyć na taki luksus). Od czasu do czasu oglądam kolejne partie filmu i dzielę się swoimi wrażeniami. Poza tym jestem w stałym kontakcie z Tomkiem i temat filmu często pojawia się w naszych rozmowach. Oprócz tego jestem w kontakcie z producentem filmu – ostatnio coraz częściej rozmawiamy o promocji i dystrybucji „Jeża Jerzego”.

Prócz książki masz na koncie również scenariusze filmowe. Czy to właśnie na działalności literacko-filmowej zamierzasz się teraz skupić?

Na pewno film i literatura stanowią dla mnie większe wyzwanie – albumów komiksowych wydałem około dwudziestu, publikacji w prasie nie jestem w stanie podliczyć. W tej chwili kończę prace nad swoją drugą powieścią. Po głowie chodzą mi pomysły na scenariusze filmowe. Chciałbym też namówić Tomka na zrobienie premierowego komiksu z Jeżem na październik, ale to będzie bardzo trudne. Prawdę mówiąc, interesuje mnie opowiadanie ciekawych historii – nie jest dla mnie najważniejsze, czy formie filmu, komiksu, czy książki.

Jeżeli miałbyś z kimś stworzyć komiks, obojętnie czy byłby to scenarzysta czy rysownik, kto by to był? (autor: Kubidło)

Sporo nazwisk przychodzi mi do głowy. Lista marzeń mogłaby wyglądać np. tak: Jakub Rebelka, Ernesto Gonzales, Przemek Truściński, Śledziu, KRL, Piotrek Kowalski, Tomek Piorunowski, Krzysiek Ostrowski, Tadeusz Baranowski, bracia Minkiewicze, Tomek Niewiadomski, Neil Gaiman, Dave McKean, Mike Mignola, Robert Crumb, Joan Sfar, Milo Manara…

Skąd pomysł na Jeża? (autor: Kubidło)

Ze studni nieświadomości. Jak wszystkie pomysły.

Czy wiadomo ile lat ma Jerzy? I czy jeże lata przeliczają się jakoś na ludzkie? 

Jeż urodził się w 1993 roku – w przyszłym roku osiągnie więc pełnoletniość. Jak na jeża jest prawdziwym matuzalemem – jeże żyją 8, 10 lat…

Dziękujemy Rafałowi Skarżyckiemu! W następnym odcinku - Tobiasz Piątkowski!

niedziela, 7 lutego 2010

Rafał Skarżycki - jazda obowiązkowa

RAFAŁ SKARŻYCKI na swoim blogu pisze o sobie tak: "filozof, scenarzysta, pisarz. Współtwórca publikowanych w kraju i za granicą serii komiksowych "Jeż Jerzy", "Tymek & Mistrz". Laureat Grand Prix Międzynarodowego Festiwalu komiksu w Łodzi. Autor scenariusza pełnometrażowego filmu kinowego "Jeż Jerzy", a także scenariusza komedii "Złe nowiny", wyróżnionego przez jury pod przewodnictwem Petra Zelenki na Międzynarodowym Festiwalu Scenarzystów Interscenario 2008. Należy do Koła Scenarzystów Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Publikował opowiadania w pismach literackich ("Fraza", "Quriozum"), oraz teksty w magazynach dziecięcych ("Świerszczyk", "Miś"). Omówienie jego twórczości znalazło się w słowniku młodej polskiej kultury pod redakcją Piotra Mareckiego "Tekstylia Bis" (Kraków 2006). Przez wiele lat trenował Aikido. Żona, dwie córki, zwierzę (chyba pies). Lubi kawę. Uzależniony od czytania. Pisze nocą." Pozostaje mi chyba tylko dodać, że niedawno ukazała się jego debiutancka powieść "Teleznowela".

Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem? Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?

RAFAŁ SKARŻYCKI: Przypuszczalnie tak jak większość, zetknąłem się z komiksem jako dziecko. Czytanie komiksów było dla mnie tak samo naturalne, jak czytanie książek. Dość wcześnie poczułem też potrzebę tworzenia historii podobnych do tych, które czytałem – tyle, że na polu komiksowym natknąłem się na poważną przeszkodę: nie umiem rysować…. Tę przeszkodę udało mi się pokonać dopiero w liceum – tam spotkałem Tomka Leśniaka, który potrafił rysować, ale miał problem z wymyślaniem historii. W naturalny sposób połączyliśmy siły i tak zaczęła się moja przygoda z pisaniem scenariuszy komiksowych (przy czym nie zrezygnowałem z innej aktywności pisarskiej).

Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.

Za długo by wymieniać – tym bardziej, że z większości wpływów zapewne nie zdaję sobie nawet sprawy. Jeżeli chodzi o komiks, to na pewno dużo zawdzięczam Tadeuszowi Baranowskiemu, Papciowi Chmielowi i Januszowi Chriście.

Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?

Nie budzę się w nocy.



Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?

Pamiętam pierwszy scenariusz, który napisałem (a dokładniej: narysowałem) dla Tomka. Był o walce Jeża Jerzego ze smokiem. Z perspektywy czasu nie podoba się ani trochę.

Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?

Pierwsze scenariusze rysowałem. To był absolutny żywioł. Nawet nie wpadło mi do głowy, żeby szukać jakichś teoretycznych ram (z tego co wiem, nie ma żadnych podręczników pisania scenariuszy komiksowych). Po prostu rysowałem komiks tak, jak umiałem, a Tomek to potem przerysowywał. Ponieważ było to dla mnie strasznie męczące, w pewnym momencie zamiast rysować zacząłem wyłącznie pisać. Forma narzuciła się sama – wynikała po prostu z potrzeb moich i rysownika.

Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.

Nie potrafię wyróżnić jednego modelu pracy. W zależności od projektu, nastroju, oporu tekstu i tym podobnych, stosuję różne podejścia. Mam silne przekonanie, że metoda jest czymś skrajnie indywidualnym i nie ma większego znaczenia – i tak rozliczani jesteśmy za efekt końcowy, a nie za to, że pisząc np. stoimy na głowie (jeśli to komuś pomaga pisać dobre scenariusze, niech sobie stoi). W najbardziej ogólny sposób mogę wskazać trzy fazy pracy obecne niezależnie od innych metod. Pierwsza to tworzenie. Druga to czytanie, tego co się napisało. Trzecia poprawianie – czyli znowu tworzenie. Szczególnie mocno trzeba się zaprzyjaźnić z fazą numer dwa i trzy.

Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?

To pytanie do teoretyka.

Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?

Najczęściej rozpisuję historię na kadry – oczywiście, ze świadomością, że ostateczna decyzja co do kadrowania należy do rysownika. Dzięki temu łatwiej zapanować nad objętością, wyobrażeniem sobie gotowej strony.

Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?

Trudno o regułę. Można powiedzieć, że moją regułą w tej sprawie jest brak reguły. Po prostu podążam za tym, co mi w danym momencie dyktuje intuicja.

Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?

Wszystko zależy od tego, jak dane rozwiązanie zostało zastosowane w konkretnej historii. Nawet najbardziej banalny, zgrany chwyt może okazać się świeży i atrakcyjny.

Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?

Nie traktuję pisania w kategoriach sportowych – najszybciej, najdłużej pisany tekst. Podobnie jak ostatecznie nie ma znaczenia, czy podczas pisania stało się na głowie, tak samo nie ma znaczenia ile czasu zajęła praca nad tekstem. Raz będzie to krócej, raz dłużej. Na pewno, jeżeli ktoś wiąże ze swoim pisaniem jakieś plany finansowe, rozeznanie ile czasu potrzeba mu średnio na napisanie scenariusza, pozwala uniknąć wielu rozczarowań i frustracji. Niezależnie od tego, największym koszmarem każdego autora jest wizja, że kiedyś usiądzie do pisania, a kartka pozostanie pusta.



Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?

Spacer, kino, film, książka, komiks, rozmowa, kawiarnia, seks, alkohol, spotkanie ze znajomymi, kłótnia, bójka, pisanie brzydkich wyrazów, szachy, internet – zalecane jest eksperymentowanie z kolejnością. W ostateczności pytam o zdanie swojego psa – on ma zawsze jakiś pomysł.

Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?

Zawsze można coś poprawić – sztuką jest rozpoznać moment, w którym kolejne poprawki niewiele wnoszą. Mam wrażenie, że umiem ten moment rozpoznać – pomocą służą tu rysownicy, wydawcy. W praktyce zmiany w scenariuszu kończą się po oddaniu komiksu do druku. Potem można sobie ewentualnie zaplanować poprawki do kolejnego wydania (tak było w przypadku "Jeża Jerzego. Egzorcysty" – wersja opublikowana w Ślizgu różni się znacznie od tej, która wyszła potem w wydaniu albumowym).

Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?

Jestem zbyt młodym twórcą, żebym mógł wspominać okresy w karierze. Cieszę się tym, co mam w tej chwili – prawie w tym samym momencie ukazał się nowy album Jeża Jerzego i moja debiutancka powieść "Teleznowela", do tego film "Jeż Jerzy" do mojego scenariusza wchodzi w końcową fazę produkcji.

Jakie masz plany na przyszłość?

Ambitne.

Tyle jazdy obowiązkowej. Następnym razem będzie luźniej. Jeśli macie jakieś pytania do Rafała, zadajcie je w komentarzach.