środa, 16 marca 2011

Michał Gałek - "dream project" każdego twórcy w tym kraju

W drugiej części wywiadu z Michałem o „Wiedźminie”, Sapkowskim i „Epizodach”. Ale przede wszystkim o "Wiedźminie".

Jaka będzie fabuła nowego komiksowego „Wiedźmina”?

MICHAŁ GAŁEK: Założeniem wydawcy było stworzenie zupełnie nowej historii o Geralcie. Nie adaptacji sagi, nie beletryzacji fabuły gry, ale czegoś zupełnie nowego. Przygotowałem kilka szkiców fabularnych (o różnej docelowej objętości), z których wybrano jeden. Fabuła komiksu „Racja stanu” chronologicznie umiejscowiona jest w trakcie opowiadań. Jeszcze przed wydarzeniami z sagi i gry. A o czym jest? Wiedźmin zapuszcza się w okolice Gór Smoczych, na dalekiej północy i otrzymuje zlecenie na leszego. Stwór ten grasuje w lasach Creigiau, w księstwie Malleore i skutecznie blokuje pracę miejscowego tartaku. Taki jest punkt wyjścia i oczywiście reszty nie zdradzę, żeby nie psuć zabawy :)

W jakim stopniu komiks będzie się odwoływał do gry „Wiedźmin II Zabójcy królów”? To dwa projekty połączone osobą głównego bohatera czy jedna opowieść przekazana na dwa sposoby?

Z tego, co się orientuje, Cd Projekt jest obecnie kimś w rodzaju dystrybutora praw autorskich na wszelkie okołowiedźmińskie produkcje. Sukces gry i jej wpływ na postrzeganie świata wiedźmińskiego można zauważyć m.in. w nowym wydaniu sagi, której okładki zdobią dizajny z „Wiedźmin 2”. Siłą rzeczy, my robiąc komiks, stanowimy kolejny trybik w machinie promocyjnej tej produkcji. W związku z tym, nasz Geralt to wizualnie ich Geralt, pewna część innych dizajnów też jest oparta na projektach z gry. Natomiast fabuła została tak skonstruowana, żeby za bardzo nie wchodzić grze w paradę. Nie pojawiają się w niej ani miejsca, ani postacie z gry. Po prostu rozszerzamy świat wiedźmiński, w podobny sposób, jak się to robi w uniwersum Star Wars, na przykład.

Na ile części przewidywany jest nowy „Wiedźmin”? Każdy album będzie zawierał zamkniętą historię, czy kroi się jakaś szerzej zakrojona opowieść?

Historia zamyka się w dwóch 23-stronicowych częściach, które mają się ukazać jako część magazynu „Komiksowe Hity”. Na tyle mamy podpisane kontrakty i tyle na razie wiadomo na 100%. Co będzie dalej, to już zależy od wyników sprzedaży. Ja mam jeszcze kilka wiedźmińskich pomysłów :)

Jak będą wyglądały wiedźmińskie „Komiksowe hity”?

Nieco inaczej, niż dotychczasowe numery. W tych wiedzmińskich komiks to tyko część contentu - 23 strony. Reszta to rzeczy okołokomiksowe (nasze szkice, mikrowywiady, itp.), oraz spora ilość rzeczy związanych z gra (nie znam szczegółów). Drugi numer ma identyczny plan. Ukaże sie w czerwcu.

Jarałeś się cyklem Sapkowskiego już wcześniej? Jakie to uczucie wejść w jego buty i zacząć pisać przygody wiedźmina samemu?

Jasne, że się jarałem. Może nie na etapie NF, ale pierwsze wydania z Supernovej do dziś zajmują poczytne miejsce w moim księgozbiorze. Z wiekiem trochę mi ta fascynacja (i w ogóle fantastyką) przeszła, ale odżyła na nowo, gdy poznałem grę. Gra, moim zdaniem, utrzymuje poziom książek, jest bardzo sensowną i tributową kontynuacją. Dziś mogę powiedzieć, że znam ją chyba nawet lepiej niż sagę :). Tak, jestem fanem, przyłapałeś mnie.

Jeśli chodzi o wchodzenie w buty, to początkowo była spinka, bo przecież to buty mistrza. To nie jest adaptacja Mastertona, który, owszem, ma fanów, ale mało kto się rozwodzi nad poszczególnymi opowiadaniami. To jest kultowy bohater z kultowymi, rozłożonymi na pierwiastki przez fanów, przygodami. Świadomość, że mam z jednej strony utrzymać się w świecie i w pewnym schemacie, a drugiej zaskoczyć wytrawnych znawców, była początkowo lekko stresująca. Ale potem stwierdziłem, że tak się nie da. Mam po prostu opowiedzieć dobrą historię. Tomek Kołodziejczak zdecydował, która to jest ta właściwa, a ja mam do niego duże zaufanie. Nie tylko, jako do redaktora (z którym pracowałem już kilkukrotnie), ale także jako do pisarza, którego bardzo cenię.

W założeniu ten scenariusz miał być bardzo bliski klasycznym opowiadaniom, w strukturze, w składowych. Nie oszukuję się, „Wiedźmin” komiksowy, to w sumie ledwie imitacja oryginału. Coś tam dodaję od siebie, żeby czytelnik nie dostawał odgrzanego kotleta, ale przede wszystkim nie staram się szokować czytelnika podejściem typu „to ja wam pokażę jak się robi prawdziwego wiedźmina”. Bez jaj, AS jest jeden. Znam swoje miejsce w szeregu.

Sapkowski błogosławi kolejnym projektom z udziałem jego bohatera i pilnuje fabuł, czy w tym momencie macie już wolną rękę, a Sapek nie zagląda nikomu do garnków? A jeśli nie on, to kto?

Tak jak wspominałem, Cd Projekt. A konkretnie Adam Badowski i Sebastian Stępień (główny scenarzysta). To oni muszą klepnąć fabułę, wygląd postaci, itp. Tomek jako wydawca też ma tutaj ważny glos, bo on ma to sprzedać. Słuchamy się ich, bo mają w tym wszystkim znacznie większe doświadczenie od nas. Natomiast, co miłe, obie strony nie bardzo wcinają się nam w sprawy czysto komiksowe, zakładając, że my to wiemy lepiej. Mogę powiedzieć w imieniu swoim, Arka i Łukasza, że jesteśmy zadowoleni z tej współpracy.

Nie boisz się odpowiedzialności ciążącej na każdym delikwencie, który maczał w „Wiedźminie” palce po Sapkowskim? Chłopakom z CD Projekt RED się udało, za to komiksy Parowskiego i Polcha były obiektem kpin. Nie mówiąc już o „słynnym” serialu…

No, trochę się boję :), tym bardziej, że zawsze się znajdą trufani, którym nic się nie podoba, bo to nie oryginał. Grze przecież też dowalili. Arek, Łukasz i ja, dajemy z siebie naprawdę wszystko i pracujemy w dość nieciekawych terminowo warunkach, żeby dostarczyć komiks najwyższej jakości. To jest przecież dream project każdego twórcy w tym kraju. Nieważne, czy się Sapkowskim jara, czy nie. Jaki zawodowy rysownik w Stanach oparłby się pokusie robienia Spider-Mana czy Batmana? Tak czy inaczej graficznie komiks rzuca na kolana, co do scenara, to nie mi się wypowiadać.

W jaki sposób trafia się tak solidne fuchy, jak komiksowa kontynuacja najpopularniejszego polskiego cyklu fantasy? Pomogło doświadczenie z pracy nad „Epizodami z Auschwitz”?

Bo jesteśmy solidni wyrobnicy :). Ale tak serio: myślę, że to wynika z faktu, że pracujemy jako zespół. Mamy duże doświadczenie w pracy na termin i staramy się zawsze, by finalny produkt był najwyższej jakości. Uczyliśmy się tego robiąc „Olimpijczyków” a potem znacznie bardziej wymagające „Epizody”. Nie wiem czy jest w Polsce jakaś grupa, która mogłaby się podjąć tego typu zleceń. Jednostki owszem, ale grupa nie. A to nie jest praca dla solisty.

Cykl „Epizodów” okazał się wydawniczym sukcesem? Na ile odcinków zakrojony jest cały projekt i czy możemy się w związku z nim spodziewać jeszcze jakiś niespodzianek?

Śmiało mogę powiedzieć, że okazał się sukcesem. Oczywiście sukcesem poza branżą, bo jeśli chodzi o sprzedaż na rynku stricte komisowym, to poza normy chyba nie wyszliśmy. Natomiast seria jest przebojem w muzeum Auschwitz. Sprzedają się tam cały czas wszystkie albumy, głównie w obcych wersjach językowych, ale jednak. „Epizody” nie skończą się czwartym odcinkiem, są plany na więcej. Po skończeniu „Wiedźmina”, na pewno wrócimy do tematyki obozowej.

W tym momencie komiks – wraz z kursami rysunku - stanowi dla ciebie źródło utrzymania? Kluczem do osiągnięcia tego celu okazała się komiksowa managerka czy napinanie komercyjnych projektów?

Hmm. Nie chciałbym wchodzić w jakieś szczegóły, ale każda z tych rzeczy zajmuje czas i przynosi dochód. Ilość jednego i drugiego dość płynnie się zmienia. Z komiksów nadal nie ma w Polsce jakiejś super-kasy. Mamy pewne stawki, poniżej których nie schodzimy. Jeśli klienta na nie nie stać, robimy storyboardy. Tak jak każdy rysownik komisowy w Polsce chyba. Ale my nadal pozostajemy idealistami i jak jest fajny projekt komiksowy, to rzucamy w kąt reklamy masła i dajemy z siebie wszystko.

Dzięki za rozmowę, Michał!

Wykorzystane w tekście ilustracje Arkadiusza Klimka i Łukasza Pollera to grafiki promocyjne z nowego komiksowego „Wiedźmina”.

poniedziałek, 7 marca 2011

Michał Gałek - jazda obowiązkowa

Michał Gałek – (rocznik ’78) z wykształcenia architekt, z zawodu nauczyciel rysunku. Redaktor nieistniejącego magazynu "KKK". Redaktor i scenarzysta antologii „Piekielne Wizje” na podstawie opowiadań Grahama Mastertona. Komiksy do jego scenariuszy gościły w antologiach „Wrzesień” oraz „Człowiek w probówce”. Ma na swoim koncie albumy „Alma” (rys. Mariusz Zabdyr), „Deduktor” (rys. Marcin Nowakowski) i trzy części cyklu „Epizody z Auschwitz” („Miłość w cieniu zagłady” – rys. Marcin Nowakowski, „Raport Witolda” – rys. Arkadiusz Klimek, „Ofiara” – rys. Łukasz Poller). Jest założycielem grupy pART Studio zajmującej się komiksem, animacją i grafiką.

W kwietniu i czerwcu ukażą się „Komiksowe hity - Wiedźmin” z wydawnictwa Egmont, w których znajdzie się komiks „Racja stanu”, nowa wiedźmińska opowieść, związaną z grą komputerową „Wiedźmin 2: Zabójcy królów” produkcji CD Projekt Red. Autorami komiksu są Michał Gałek, Arkadiusz Klimek i Łukasz Poller.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem? Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?

MICHAŁ GAŁEK: Przygoda zaczęła się, chyba tak jak u wszystkich, od klasyki. Komiksy w czasach PRLu były drukowane w takich nakładach, że wychować się bez nich było chyba niemożliwe. Rysowałem od niemowlęcych lat, pisałem od połowy podstawówki. Przeszedłem chyba wszystkie etapy fascynacji pisaniem: od opowiadań, przez wiersze, tłumaczenia tekstów piosenek, publicystykę (głównie komiksową). Otarłem się też o pisanie do gier, filmów oraz teatru.

Miałem szczęście uczęszczać do szkoły (XXI LO o profilu artystyczno-teatralnym w Krakowie), gdzie kultywowano szukanie własnego artystycznego środka wyrazu. Dlatego przez lata oprócz pisania i rysowania zajmowałem się teatrem (o różnych obliczach), tańcem nowoczesnym, rzeźbą czy pantomimą. Później nastał bolesny koniec tych beztroskich lat i odcinanie kolejnych gałęzi. W niektórych czułem, że nie mam już nic do powiedzenia, ale najczęściej po prostu czas nie pozwalał na takie rozdrabniane się. W konsekwencji dziś skupiam się niemal tylko i wyłącznie na pisaniu.

Lata pracy w KKK zaowocowały poznaniem ogromnej ilości rysowników i dość znikomej scenarzystów. Dlatego w pewnym momencie wyspecjalizowałem się w tym, do czego było najmniej chętnych. I tak jakoś zostało…

Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.

Fascynują mnie dzieła (z dowolnego medium), które fabularnie wymagają ogromnej ilości researchu w gałęzi, która albo jest kompletnie z innej bajki, albo wręcz zupełnie mnie nie interesuje. Coś, co dla mnie byłoby bardzo trudne do pisania, dlatego, że wyobrażam sobie ilość materiałów, którą musiałbym przyswoić. Przykładem jest tutaj np. serial „West Wing”, którego akcja ma miejsce w Białym Domu. Dyplomacja i współczesna polityka amerykańska – za żadne pieniądze nie podjąłbym się takiego tematu :). A serial jest super. Przykładów jest więcej, ale ten chyba najbardziej wyrazisty. Ponieważ od jakiegoś czasu siedzę w fabułach związanych z Drugą Wojną Światową, lubię być na bieżąco z polskimi propozycjami z tego gatunku. I jeśli polskie komiksy mnie rozczarowują, to np. serial „Czas honoru” mnie nieustanie mile zaskakuje. Wielkie ukłony dla twórców.

W ogóle seriale to temat rzeka. Oglądam ich w sezonie kilkanaście, a w przerwie nadrabiam jakiś stary. Staram się być na bieżąco z filmami, grami (komiksy i beletrystykę już odpuściłem), ale zdecydowanie najlepiej idzie mi z serialami.

Co do wzorów - pewnie jest ich wiele, mam zwyczaj pochłaniania wszystkich książek autora, którego coś mi się spodoba. Ostatnio tak mam z Andreasem Eschbachem, Williamem Dietrichem i Tomkiem Kołodziejczakiem („Czarny Horyzont” polecam!) Ale z takich all-time favorites to na pewno F. Paul Wilson - niedoceniany u nas pisarz amerykański, znany głównie z horrorów. W Stanach pisze od lat serię thrillerów z elementami nadnaturalnymi o Repairman Jacku. Polecam!

Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?

Problem polega na tym, że komiksów czytam mało. Dlatego raczej nic by mi nie przyszło do głowy. Ostatnio w sumie tylko „Fantasy Komiks”, a i to z mocnym poślizgiem. Dodatkowo, z biegiem czasu dramatycznie przewartościowuję rzeczy, które kiedyś mi leżały. Przez lata byłem fanem Marvela i amerykańskiego komiksu w ogóle, ale czy coś tam przetrwało próbę czasu? Chyba niewiele. No, „Preacher” na pewno.

Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?

Taki faktycznie scenariusz, a nie jakieś popierdółki do szuflady, to był „Wybrany”. Dwustronicowy dowcip o wampirze - pogromcy zła dla KKK. Raczej słaby, ale zabawny jest fakt, że jako twórca komiksowy zadebiutowałem z nim w USA. Miało to związek z naszymi koneksjami z jakimś zapominanym już dziś (i jeśli chodzi o poziom, to skrajnie żenującym) zinem z USA. W Polsce ów wiekopomny komiks miała premierę (jak na tamte czasy przystało:)) dopiero chyba ze dwa lata później. Pierwszy scenariusz, który powstał pod innego rysownika to „Misja” dla Mariusza Zabdyra (początek wieloletniej wspólnej przygody), który nota bene wysłaliśmy do Łodzi. Bez jakiegokolwiek efektu :).

Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?

Nie, no, wiadomo. Intuicyjnie. Potem nabierałem (przynajmniej we własnym mniemaniu) wprawy pracując z rożnymi scenarzystami i rysownikami nad KKK. Nauczyłem się wtedy kondensować ilość pomysłów na stronę, co pokutuje do dziś. Faktycznie zacząłem uczyć się konstrukcji fabularnej dopiero na studiach, z książek o pisaniu scenariuszy filmowych (m.in. Raymonda G. Frenshama „Jak napisać scenariusz?” – podobnie jak Edvin). Uznałem, że pisanie fabuły albumowej wymaga jakiegoś lepszego przygotowania. Przeczytałem wszystko, co było wtedy dostępne na rynku i próbowałem przenieść te zasady na pole komiksowe. Tak naprawdę wciąż się uczę czegoś nowego, może dlatego nadal mnie to kręci.

Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.

Czy są specyficzne, to nie wiem. Ale po latach eksperymentów znalazłem sposób, który się sprawdza i mi odpowiada. Dlatego używam go, niezależenie do tematu, czy rysownika. Zresztą scenariusz ma przenieść pewną informację dalej, więc format nie jest specjalnie ważny – byle był czytelny. Jeśli chodzi o sposób pracy, to bardzo rzadko siadam przed pustą kartką papieru i szukam pomysłu. Większość mojej pracy - takiego faktycznego pisania - to po prostu wklepywanie gotowych stron i kadrów. Nie ukrywam jednak, że czasem scenariusz sobie leci gdzie indziej, niż było w planie. Czasem na to pozwalam, czasem nie. Ale gdybym się sam nie zaskakiwał co jakiś czas, byłoby to strasznie nudne chyba.

Etapy. Nie zastanawiałem się nigdy, jak to działa, tak analitycznie, dopóki nie musiałem tłumaczyć całego procesu laikom. A zdarza się tak raz na jakiś czas, przy okazji warsztatów dla młodzieży związanych z „Epizodami z Auschwitz”.

Najpierw jest pomysł. Może być szorstki, nieobrobiony. Potem jest research. Wtedy pomysł się uszczegóławia, koncepcja się weryfikuje, czasem zmienia. Żeby uporządkować strukturę, zawsze piszę streszczenie fabularne na jedną stronę. I dla wydawcy, i dla mnie jest to dobry sposób na zapoznanie się z ideą. Uczy też, co w fabule jest naprawdę ważne (to się mieści w tym streszczeniu), a co mniej. Potem jest konstrukcja fabularna – czyli podział na części składowe (akty – tak jak w filmie). Przeplatanie scen gadanych z akcją, dnia z nocą, wnętrza z plenerem itp., itd. Jak mi to wszystko trybi i z grubsza czuję, że mieści się w zadanej ilości stron, to robię podział na konkretne sceny i strony. Wtedy często uzupełniam to notatkami i luźnymi pomysłami. Wpycham na swoje miejsca pomysły na scenki drugoplanowe, punkty zwrotne, itp. W międzyczasie powstaje mniej lub bardziej precyzyjny opis pierwszo- i drugoplanowych postaci, co niezwykle pomaga w uwiarygodnieniu ich motywacji, zachowań itp. Czasem też pcha niektóre watki w inną stronę, niż na początku. Ale cóż, postacie są w fabule najważniejsze. Jak mam to wszystko, to jadę po kolei. Nigdy mi się chyba nie zdarzyło pisać od końca, czy od jakiejś sceny, która mi się podoba. Jadę od początku: Strona 01, kadr 1, czas – start. Rozplanowuję stronę na ilość kadrów (rzadko kiedy wychodzę poza 7) a potem piszę. Jeśli to scena akcji, zaczynam od didaskaliów. Wyobrażam sobie kluczowe kadry i staram się je połączyć w sposób, który, w moim mniemaniu, zapewnia łatwość w odbiorze łańcucha przyczynowo-skutkowego. Innymi słowy: stworzyć szkic narracji obrazkowej. Szkic, bo i tak to rysownik w finale zdecyduje, jak to pokazać. Ja muszę tylko unikać głupot, czyli nagromadzenia elementów ponad miarę. Jeśli natomiast jest to scena gadana, często piszę same dialogi, a dopiero później wymyślam do nich kadry. Na tym etapie nie wprowadzam żadnych korekt, patrzę tylko czy plan z grubsza jest wykonany i czy się mieszczę. Dopiero jak mam obraz całości i, co ważne, mam do tego dystans, to zaczynam rzeźnię. Wycinam wszystko, co mi się dubluje, źle brzmi, nie mieści się, itp.

Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?

Kiedy odkryłem, że w „EzA” # 1, bohaterowie chodzą po obozie i sobie żartują, uznałem, że to chyba jest jakiś wyznacznik mojego stylu. Mój scenariusz musi mieć humor, choćby śladowo. Nie musi być jak „Deduktorze” sitcomowy z punchlinem w co drugiej kwestii, może być lekki, drugoplanowy, ale musi. Marcin Nowakowski (któremu zawsze śle do wglądu moje nowe wypociny) czytając kiedyś jakiś mój dialog powiedział, że z zamkniętymi oczami poznałby, że to ja pisałem. Czyli, że jakiś te cechy gdzieś tam są. Ale szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, o czym mówił :).

Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?

Tak jak już pisałem, po etapie eksperymentów i wpieprzania się na nie swoją działkę, wypracowałem własny sposób. Ponieważ sam rysuję (a właściwie rysowałem) zawsze pamiętam o wizualnych aspektach strony. Myślę, że dzięki temu jest mi łatwiej zdecydować, co jest możliwe do narysowania, a co mniej. Jeśli rysownik ma co do tego wątpliwości mogę zrobić (i czasami robię) lejaut strony. Tylko, że od dłuższego już czasu wyznaję zasadę: scenarzysta jest od tekstów a rysownik od rysunków. Więc staram się nie mieszać do pracy kolegi. Moje dążenie do perfekcji prowadziło kiedyś do starć z rysownikiem, ale teraz absolutnie nie obrażam się, jeśli on oleje didaskalia i zrobi sobie po swojemu. Niech mnie zaskoczy :).

Z drugiej strony są rysownicy, którzy przygotują plansze tylko na podstawie precyzyjnego opisu. Jeśli im podam ilość kadrów i zasugeruję ujęcia, to się będą tego trzymać. Dlatego moje scenariusze najczęściej przepełnione są informacjami. Niech sobie rysownik (w zależności od charakteru) sam zdecyduje, co z tym zrobić. Poza tym ja od lat pracuję z tymi samymi ludźmi. Dlatego mam duże zaufanie do tego, co robią. Często rozumiemy się bez słów, bo pewne rozwiązania, czy kadry omawiamy wcześniej na żywo. Więc scenariusz jest raczej uporządkowaniem notatek niż sztywną wytyczną.

Czasem też jest tak, że przy danym projekcie (tak jest w „Epizodach” i po części w „Wiedźminie”) pracuję jako ktoś w rodzaju supervisora albo art directora, który odpowiada przed wydawcą za finałowy efekt komiksu. Wtedy siłą rzeczy, wychodzę poza działkę scenarzysty i staram się kolegom pomóc, jak umiem.

Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?

Jestem jak Hannibal Smith, muszę mieć plan :). Dla mnie pisanie scenariuszy, to jest rozwiązywanie problemów. Mam pomysł, ale jest problem, jak go „sprzedać”. Wiem, jak go sprzedać, ale się nie mieści. Mieści się, ale jest przegadany. Nie jest przegadany, ale… itp., itd. Kiedy pracuję nad scenariuszem z innym scenarzystą (kiedyś dużo pisałem z Wojtkiem Franzblau) albo rysownikiem (np. z Mariuszem Zabdyrem fabułę zawsze tworzymy wspólnie), to mój udział w pracy często sprowadza się do zadawania trudnych pytań. Staram się panować nad konsekwencją wydarzeń i wyjaśnieniem wszystkich wątków. Kiedy jadę solo, to najczęściej żyję scenariuszem non stop. Cały czas mielę pomysły, najdrobniejsza rzecz mnie inspiruje. Wracam z rozwiązaniem problemu z zakupów, z siłowni, spod prysznica… bo cały czas mam to w głowie. A jak problem się rozwiązuje, to już się samo pisze.

Poza tym niezwykle ważne jest, że tak naprawdę to rysownik ma zawsze rację i to on ma pierwszeństwo. Dlatego często w samym zarysie fabuły szukam elementów, które są atrakcyjne dla danego rysownika. Np. Arek Klimek lubi gołe baby (kto nie lubi :)), Tomek Jędrzejowski (gdy jeszcze miał czas na komiksy) giwery. Scenariusz dla Marcina Nowakowskiego (z którym pracujemy na odległość) często przypomina czat z gg, bo ja tam wrzucam jakieś dowcipy, on mi na nie odpisuje w tym samym pliku i tak dalej. Scenariusz dla Mariusza Zabdyra w scenach akcji ma opis w stylu: „Napieprzają się przez 4 strony. Wymyśl se jak.” Bo wiem, że on i tak zrobi to po swojemu.

Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?

Nie ma złych rozwiązań, są tylko źli scenarzyści. Komiks to medium, które często bazuje na kalkach, trzeba po prostu szukać sposobu, jak coś zrobić inaczej, lepiej. Kalka ma zresztą ten plus, że pozwala szybko wprowadzić czytelnika w dany świat. A komiks ma przecież skrótowość wpisaną w definicję. Często podchodzę do nowego tematu z nastawieniem „widziałem już coś podobnego, ale jak się zepnę, to zrobię to lepiej”. Niezależnie od tego czy piszę o wiedźminie, czy o Auschwitz, zawsze najpierw czytam i oglądam wszystko na zadany temat. Szukam pomysłów fajnych i próbuję je przebić, szukam pomysłów złych i analizuję, dlaczego nie trybią.

Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?

To też jest kwestia wprawy chyba. I presji, bo scenarzyści to lenie (tylko rysownicy są tutaj lepsi :)). Ekstremalnie szybko pisałem „EzA” #4. 32 strony od zera w 3 tygodnie. Takie były terminy. A ja równocześnie miałem w domu remont. W efekcie potem większość dialogów musiałem napisać od nowa. Zresztą najczęściej właśnie temu poświęcam korekty. Dialogom. Ponieważ często pracuję jako agent dla rysowników, mam defaultowo zainstalowaną opcję obrony praw rysownika. Rysownik poświęca kupę czasu na pracę nad stroną i trzeba to uszanować. Jak coś narysuje, to już koniec - tak ma zostać. A jak nie, to podnoszę stawki. Dlatego jako scenarzysta ekstremalnie rzadko wpieprzam się w gotowe plansze. Dialogi, to co innego, potrafię je szlifować przed samym oddaniem do druku.

Często tempo potrafi nadać też zajawka (no i, nie ukrywajmy - wolny czas). Komiks o wiedźminie powstał (z przerwami, to fakt), ale łącznie w niecałe 2 miesiące. A to jest właściwie pełnometrażowy album (46 stron). Oczywiście później tam sporo przerabiałem, ale i tak poszło szybko. Tyle, że równocześnie kolejny raz przechodziłem grę, słuchałem audiobooków z sagą, byłem świeżo po serialu i komiksie. Wtedy jest łatwiej.

Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?

W sumie to muszę przyznać, że jeszcze tego nie uświadczyłem. Leń - tak, brak czasu - ustawicznie. Czasem jak jest zły dzień, to po prostu robię porządki. Poprawiam literówki, dłubię w strukturze, coś tam sobie czyszczę. Łatwiej jest jak mam akurat inne zajęcia, wtedy sobie po prostu żongluję rożnymi pracami. Ale jak mam np. cały dzień dla siebie (żona w pracy do późna :)), to jestem wobec siebie bezlitosny. Godzina pracy, godzina luzu - i tak od rana do północy. W efekcie przy okazji „Wiedźmina” chyba pobiłem jakiś życiowy rekord: 7 stron w jeden dzień. Ale w sumie to były sceny akcji, więc to nie sztuka :).

Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?

Tak się do tej pory złożyło, że rzadko kiedy byłem w sytuacji, że musiałem coś poprawiać, bo mi ktoś kazał. Kiedy robię rzeczy autorskie, to korekty powstają w ogniu walki ze stronami, w porozumieniu z rysownikiem. W przypadku zleconych prac, jak seria „Epizody z Auschwitz”, też udaje mi się najczęściej wynegocjować wolną rękę. Tam głównie się bawimy w finale z dialogami, albo korektą historyczną. Wszyscy wychodzą z założenia, że ja jednak wiem, co robię, a ja ich nie wyprowadzam z błędu. Przyznaję, że tylko raz miałem sajgon przy tej serii, przy okazji, wspominanego już „EzA” #4, gdzie pierwszą wersję scenariusza zmasakrował mi konsultant historyczny. Przeceniłem po prostu swoją wiedzę. W trzecim było trochę spięć z cenzurą. Ale w przypadku poprzednich albumów po pierwsze było łatwiej, a po drugiego nie było nikogo, kto by coś chciał podważać (w sensie coś dużego, bo drobiazgów zawsze jest mnóstwo). W tym czwartym, temat był na tyle złożony, a Igor okazał się na tyle wysokiej klasy specem, że trochę się kłóciliśmy. W efekcie powstał (moi zdaniem) najlepszy scenar w serii.

W przypadku „Wiedźmina” paradoksalnie korekty były bardzo podobne do tych z „EzA”. No bo w obu przypadkach jest jakaś historia, chronologia wydarzeń, stosunki między bohaterami. Jakiś reguły świata, do których trzeba się dopasować. Nie ma to większego znaczenia czy jest to świat fantasy, czy realia historyczne.

No, i jak wspomniałem, dialogi często poprawiam do końca. Coś mi nie brzmi, coś jest za długie, albo wręcz mi się źle słowa układają w dymku (bo czasem je składam). To są zmiany, których raczej nikt nie zauważa i nie rozumie. Ale czasem muszę.

Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?

Jakiej kariery, come on:) Kariera to słowo, które raczej pasuje do aktora, czy muzyka, a nie twórcy komiksowego. Szczególnie w Polsce.

Ale w sumie to chyba najmilej wspominam dwa wydarzenia związane z Festiwalem Angouleme 2009. Przed wyjazdem przygotowywałem portfolio z projektem dla francuskiego wydawcy i musiałem napisać notkę o sobie. Długo kombinowałem, co tam napisać, żeby ten wydawca czuł, że nie jestem świeżak i mam jakieś tam doświadczenie w branży. No, ale przecież on nie kuma nawet jednego tytułu, w którym maczałem palce! No to stwierdziłem, że może inaczej. I zacząłem kompilować zestaw swoich publikacji, żeby policzyć, ile miałem stron opublikowanych „w karierze”. Nie napisanych, ale takich wydanych, normalnie, na papierze. Piekielnie się zdziwiłem, gdy odkryłem, że jest tego dobrze ponad 500 stron! Cała ta matematyka wiele nam wtedy we Francji nie pomogła, ale podbudowałem się na pewno :). Druga historia jest z nią bezpośrednio związana, a miała miejsce na samym festiwalu, gdy poznałem Marzenę Sowę. W czasie rozmowy, pokazuje jej to portfolio i sobie gadamy o tym i owym. A ona nagle: „Ale to ile ty lat robisz te komiksy?”. A ja: „No, nie wiem, tak z dziesięć.” A ona: „Niemożliwe! Przecież ty jesteś taki młody!” :)

Jakie masz plany na przyszłość?

Hmm… Bardzo nie lubię mówić o planach, bo czasem się nie sprawdzają, a info już poszło. Więc może powiem, to co mogę na pewno. Z każdym z rysowników z pART Studio pracuję nad jakimś albumem. Są to prace na rożnym etapie zaawansowania, ale mam mocny plan przez najbliższe pół roku nadrobić zaległości.

W marcu 2011 powinien wyjść „EzA” #4 pt. „Nosiciele tajemnicy”. Oprócz tego nasz wydawca - K&L Press, dzięki sukcesowi dotychczasowych komiksów, ma plany na ofensywę wydawniczą, której fundamenty zaczniemy kłaść w tym roku. Plan przewiduje przygotowanie kilku (minimum czterech) scenariuszy, które „mają się napisać” w 2011 roku. Trzeba będzie też rozplanować ich produkcję na następne kilka lat (to też moja działka). Co więcej, zobaczymy… mam masę innych obowiązków, więc trudno mi wybiegać do przodu za bardzo.

Między innymi nawiguję projekt rozszerzonej edycji podręcznika do rysunku, którego jest współautorem. Jak się uda, we wrześniu będzie gotowy. Dla tych, których temat interesuje polecam stronę www.kursrysunku.com.pl gdzie będziemy na bieżąco informować o postępach (i co najważniejsze, pokazywać nowe rysunki).

Aha no i last but not least komiks „Wiedźmin: Racja stanu”, którego pierwsza część ma pojawić się w kwietniu. Ja, Arek Klimek, który rysuje i Łukasz Poller, który koloruje, daliśmy z siebie wszystko. Mam nadzieję, że finałowy efekt wam się spodoba.


W następnej części rozmowy z Michałem - wiedźmin, a jakże!

środa, 24 listopada 2010

Edvin Volinski - jakie są realia, każdy wie

W drugiej części wywiadu z Edvinem o space-operach, Heavy Metal i przyszłości Biocosmosis.

Czy w Polsce opłaca się tworzyć zakrojone na szeroką skalę space-opery? A może Biocosmosis od razu było projektowane z myślą o zagranicznych rynkach, na których zresztą stawia pierwsze kroki?

Na pierwsze pytanie, każdy musi odpowiedzieć sobie sam, jeśli chce się za to zabrać. Jakie są realia, każdy wie. Nie mówię, że się nie opłaca. Polskiej branży komputerowej idzie chyba coraz lepiej.

Biocosmosis było jak najbardziej projektowane z myślą o rynku amerykańskim. Stąd wiele nazw i imion angielskojęzycznych. Jak i charakter komiksu, który nie przypadł do gustu frankofońskim wydawcom. A gdzie miałbym kierować swoje kroki z takim pomysłem? Gdzie powstały najsłynniejsze space-opery, czy produkcje z gatunku s-f w ogóle?

Jak udało ci się nawiązać współpracę z Heavy Metal? Na co patrzą redaktorzy tego magazynu przy doborze komiksów? Czy debiut za granicą przełożył się na konkretne profity dla ciebie i Biocosmosis?

Na pierwsze pytanie odpowiedź jest prosta. Pakujesz komiks w wersji języcznej dla nich zrozumiałej do koperty i wysyłasz pocztą. Jak im się spodoba, to piszą mejla z propozycją. My na tego mejla czekaliśmy około roku.

Pytanie drugie najlepiej zadać redakcji Heavy Metal. Ja nie mam pojęcia. Pewnie patrzą na komiksy :)

Odpowiedź na pytanie trzecie: tak. Co prawda nie wystarczy, aby wydać nowa serie w Polsce, ale pomyśleć o czymś jeszcze dla HM można. Być może w późniejszym okresie zaowocuje to nowymi komiksami.

Z jakich wzorców korzystałeś projektując Biocosmosis? Czy Gwiezdne Wojny Lucasa i Kasta Metabaronów (i reszta odprysków Incala) Jodorowsky’ego stanowią dla ciebie jakieś odniesienie?

Każda produkcja w takich klimatach odnosi się do Gwiezdnych Wojen. Dlatego, że one są najbardziej znane i czytelnicy/gracze/widzowie zawszę się będą do nich odnosić. Każdą produkcję będą z nią porównywać. Jeśli w swoim uniwersum zmienisz wszystkie space-operowe „realia”, odbiorcy nie zrozumieją go, gdyż przyzwyczajeni są do pewnego kanonu, pewnych rozwiązań charakterystycznych dla takich światów. Jeśli stworzysz samotnego herosa, biegającego po dżungli i likwidującego hordy wrogów, będzie on porównany do Rambo. A jeśli stworzysz nowe klocki dla dzieci, nie unikniesz porównania do Lego.

Nie potrafię zmierzyć jaki wpływ miały na mnie GW, a jaki Metabaroni. Starałem się stworzyć z jednej strony świat space-operowy, a z drugiej na tyle oryginalny, na ile potrafiłem.

Najważniejszym z oryginalnych elementów Biocosmosis, są bojowce. Nigdzie indziej tego nie zobaczysz. Tu nie ma klasycznych pojedynków na działa laserowe, czy inne jonowe. Bojowce, jako pojazdy grawitacyjne, potrafią przemieszczać się we wszystkich kierunkach, więc ostrzał nie ma sensu. Pozostaje walka wręcz. Pytanie, czy taki pomysł zostanie zaakceptowany przez szerszą publiczność, przyzwyczajoną do rozwiązań z GW? Może się to okazać zbytnią egzotyką, chociaż osobiście uważam, że taka walka w kosmosie ma większy sens. Bo niby czemu w kosmosie pojazdy zawsze muszą lecieć do przodu? Kosmos to nie ziemska atmosfera, to zupełnie inne środowisko, dlatego walki myśliwców mi tam nie pasują.

Docelowo marzy ci się stworzyć marketingowe uniwersum na miarę Gwiezdnych Wojen Lucasa? Z książkami, filmami, grami i tysiącem gadżetów…

Oczywiście. Marzy mi się też takie ranczo, jakie on ma :)

O czym będą traktowały dwie pozostałe serie ze świata Biocosmosis - Planetardzi i Prevetorianie? Czy one również będą miały po pięć albumów?

Z początku założenie było takie, aby te dwie serie opowiadały historię Biocosmosis do czasu wybuchu Wojny o Jedność Entirum, z punktu widzenia Planetardów oraz Preventorian. Jeśli jednak powstanie kolejna seria, to zdecydowanie będą to Preventorianie. Z prostej przyczyny – seria ta zapowiada się dużo ciekawiej. Ma opowiedzieć historię jednej z najbardziej interesujących postaci biouniwersum – Shynaka.

Patrząc na dotychczasowe tempo powstawania kolejnych albumów Biocosmosis przed tobą jeszcze co najmniej dekada pracy. To kawał czasu. Nie obawiasz się wypalenia lub znudzenia?

Nie. Obawiam się, że prędzej wykończy mnie rzeczywistość naszego kraju.

Bierzesz pod uwagę podzielenie pracy pomiędzy innych scenarzystów/artystów – ot, choćby dlatego, aby przyspieszyć prace nad kolejnymi albumami, czy chcesz do końca zachować pełną kontrolę nad światem Biocosmosis?

Myślę o co-scenarzyście, aby podnieść jakość albumów. Sam nie ogarniam wszystkiego.

Wolałbym nakreślić intrygę, tło historyczne i zdezajnować całość, pozostawiając koledze szczegóły charakterów postaci oraz dialogi.

Co do artystów (rysowników i kolorystów), to zatrudnianie kilku do jednej 5-albumowej serii, chyba nie jest najlepszym pomysłem. Może się skończyć bałaganem.

Kiedy uznasz, że czujesz się spełniony jako twórca tak rozbudowanego uniwersum?

Już jestem. Stworzyłem to uniwersum. Reszta zależy od nakładu pracy, szczęścia, możliwości itd.

Dzięki za rozmowę, Ed! W następnym odcinku Michał Gałek.

niedziela, 31 października 2010

Edvin Volinski - jazda obowiązkowa

Edvin Volinski (rocznik ’75) jest scenarzystą zakrojonego na szeroką skalę cyklu science-fiction „Biocosmosis”. Do tej pory ukazało się 7 albumów: cztery komiksy kontynuujące przewodnie wątki serii i trzy antologie krótszych historii pobocznych. Dwa pierwsze albumy z cyklu „Biocosmosis” – „Enone” i „Savas”, zostały opublikowane w legendarnym amerykańskim magazynie komiksowym „Heavy metal”.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem?

EDVIN VOLINSKI: Gdy miałem z 8 lat, mój ojciec wpadł na pomysł, aby skupować dla mnie komiksy od kolegów z fabryki. Uwielbiałem je czytać, tudzież przeglądać - trafiały mi się różne rodzynki, np. wersje greckojęzyczne. Potem stary dał nogę, więc na jakiś czas przerzuciłem się na książki, które zbierała matka.



Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?

Zacząłem od filmowego. Napisałem „Entirum” opowiadający o pewnym łowcy kolodonów, który zostaje wciągnięty w pewną wojnę, której początkiem jest Wielka Bitwa o Altomerrę. Wysłałem go na dwa konkursy do Stanów. Scenariusz był słabo napisany, ale historia ciekawa. Doszlifowałem to i owo i spróbowałem sił w komiksie. Seria o emnichach jest wstępem do „Entirum”.

Ze mną jest tak, że jestem scenarzystą jednego świata. Mam też inne pomysły nie związane z s-f, ale obecnie zajmuje się tylko Biocosmosis. Na inne tematy nie starcza mi czasu. A teatr nie bardzo się nadaje na Biocosmosis. Poza tym nie mam zbyt dużej styczności z tą dziedziną sztuki. Chociaż zawsze preferowałem dramat pomiędzy pozycjami lektury szkolnej.

Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.

Jeśli już jesteśmy przy dramacie, to sam się zdziwiłem, jakie wrażenie zrobiła na mnie Antygona. A bałem się, jak przez to przebrnę. Koledzy niepotrzebnie mnie straszyli.

Generalnie nie lubię takich pytań. Wpływ na mnie ma samo życie. Raczej pamiętam pomysły, klimaty, historie, niż konkretne tytuły czy nazwiska. Wszystko mi się jakoś tak miksuje i układa w abstrakcyjne struktury. Jeśli napiszę o kimś, kogo czytałem niedawno, to pominę coś, co czytałem w podstawówce, np. Pilota Pirxa i co wtedy? Lem by się nie ucieszył.

Inspiruje mnie całe s-f niezależnie od medium. Inspiruje mnie nawet sam kosmos. Gdy patrzysz na Ziemię z punktu widzenia kosmosu, to czujesz pokorę. Ziemskie kłótnie wydają Ci się śmieszne, ograniczające i zbędne. Pewnie dlatego uciekłem wyobraźnią w fantastykę.



Layout do poprzedniej strony - po lewej wersja Edvina, po prawej Nikodema Cabały

Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?

Przychodzi mi jedno: zastrzelić gościa i zbezcześcić jego zwłoki. Za to, że mnie obudził, a mam duże braki w tego rodzaju luksusie, oraz za to drugie. Nie ma chyba „najlepszych komiksów”. Są lepsze i gorsze. Te, co lubię i inne. Nie śmiałbym tu wyrokować. Żaden ze mnie ekspert. Musicie sami szukać tych najlepszych.

No dobra, może wspomniałbym coś o Szninklu. Lubie starą szkołę. I na sen dobre.

Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?

Jako gołowąs bawiłem się w robienie różnych niepoważnych komiksików, ale pierwszym prawdziwym scenariuszem był oczywiście „Entirum”. O prostym, choć uzdolnionym chłopaku, któremu porwano dziewczynę. Historia stara jak świat. A, że przy okazji był łowcą kolodonów, pilotem bojowca, a wszystko działo się w pierwszych dniach Wojny o Jedność Entirum...

Scenariusz ten jest słaby i wymaga jeszcze wiele pracy. Ale jest w nim parę patentów, z których do dziś jestem dumny. Takich jak walka bojowców w Altodromie. Wiele bym dał, byście mogli zobaczyć to na ekranie!

Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?

Pisząc „Entirum”, przerabiałem „Jak napisać scenariusz” Raymonda G. Frenshama. Polecam. Edukacja zawsze się przyda. To ułatwia pracę. Jednakże podręcznik ten traktuje o scenariuszu filmowym lub telewizyjnym. Trzeba wziąć na to poprawkę. Komiks to nie film i rządzi się odmiennymi prawami. Np. pisząc komiks, musisz pamiętać o podziale na strony. Ja piszę dosyć filmowo i przekłada się to niestety czasem na brak ciągłości fabuły. Ale każdy nowy album to nauka.



Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.

Warto zacząć od konspektu/streszczenia/szkicu, bo wtedy łatwiej ogarnąć całość i nie ugrzęznąć w detalach. Dzięki niemu widać, co w historii jest najważniejsze. Nie oznacza to jednak, że nie można go później zmieniać. Czasem historia sama narzuca zmiany. U mnie to standard. Początkowe rozwiązania po pewnym czasie wydają mi się trywialne i szukam bardziej oryginalnych.

Później warto zrobić drabinkę, czyli podzielić historię na strony oraz wyznaczyć punkty zwrotne oraz kulminacyjne. Drabinka narzuca dyscyplinę – np. nie możesz rozpisać się zanadto w akcie pierwszym, bo zabraknie miejsca na resztę. Itd. Chyba, że nie jesteś odgórnie ograniczony ilością stron.

Dalsza praca zależy od rodzaju sceny i nadciągających z siłą huraganu pomysłów do głowy. Przy scenach bitewnych wymyślam jej przebieg, dzieląc od razu na strony i kadry. Przy „gadających głowach” najpierw piszę linię dialogową, a dopiero później dopisuję akcję w didaskaliach i dzielę na kadry. Przy podziale na strony warto pamiętać o cliffhangerach. Ostatni kadr musi zachęcać do spojrzenia na kolejną stronę.

Scenariusz piszę na kompie w formacie plus-minus amerykańskim. Dobrze na nim widać, czy dialogi nie są za długie. Ale zdarzają się też nagłe napady pomysłów, wtedy notuję na kartkach.

Oczywiście wszystko jest pięknie, gdy ma się czas. A termin niestety goni, więc idę czasem na skróty. Tego strasznie nie lubię. Chciałbym mieć więcej czasu na dopieszczanie scenariuszy. Wiem, że wtedy byłyby lepsze.

Moja specyficzna metoda, to czekolada. Mózg przy pisaniu spala dużo cukru, więc łatwo przyswajalną porcję energii wita z radością. Jestem miłośnikiem zdrowej żywności, ale podczas pisania zdarza mi się wsunąć tabliczkę mlecznej i z pół z orzechami. Do tego nastrojowa muzyka, bez śpiewu, aby się nie rozpraszać, np. ambient.

Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?

Jak kiedyś napiszę ich więcej i to nie tylko w uniwersum Biocosmosis, to może odpowiem na to pytanie. Dziś raczej bym zmyślał.

Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?

Moja praca dla Biocosmosis różni się mocno od typowej pracy scenarzysty. Nie tylko wymyślam historię i spisuję ją w formie scenariusza, ale kreuję na bieżąco uniwersum. To nie jest praca rysownika, bo skąd on ma wiedzieć jak wygląda ten świat? Oczywiście Nikodem mnie wspomaga, gdyż żaden ze mnie rysownik. Poza tym Nikodem też lubi coś dorzucić/wymyślić/wykreować i bardzo się w tym kierunku rozwija. Ale to ja jestem odpowiedzialny za to, aby wiedzieć co z czym, dlaczego, jak wygląda i po co. Robię opisy pojazdów, planet, technologii etc oraz projektuje wygląd świata. Robię szkice kolorystyczne dla Grześka, naszego kolorysty. Mimo, że wiele elementów Grzesiek sam wykreował, na mnie spoczywa obowiązek wiedzieć, jak co ma wyglądać.

Pisanie scenariusza to odmienna sprawa. Ale tu też ja rządzę. Rysuje własne layouty. Ustalam na nich, co i jak ma być na kadrach. Określam wielkość i położenie dymków. Layout nie jest zamknięty. Uwagi rysownika są mile widziane. Poprawki wskazane i nieuniknione. Dla mnie scenariusz to nie dzieło zamknięte, tylko materiał do dalszej obróbki.

Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?

Różnie bywa. Ale jakiś z grubsza plan musi być. Muszę wiedzieć, jak historia ma się zakończyć. Nawet jeśli to zakończenie się później zmieni. To jest ważne, gdyż scenariusz pisze się pod końcowy punkt kulminacyjny.



Layout do poprzedniej strony - po lewej wersja Edvina, po prawej Nikodema Cabały

Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?

Nie lubię zakończeń w stylu, że wygrywa ten, kto ma „większe działo”. Dlatego w Biocosmosis ludzie przegrywają, bo nie da się w ten sposób pokonać Mistrzów Kuszenia.

Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?

„Entirum” zajęło mi dwa lata.

Długo też szło z „Enonem”, bo uczyłem się, jak robić komiks. I było dużo projektowania. Także „Quiciuq” zabrał mi sporo czasu, bo drugą połowę scenariusza wyrzuciłem do kosza i napisałem raz jeszcze.

Błyskawicznie poszło z „Prawdziwą Wojną” z 3 Bioantologii, a historia wyszła całkiem fajna.

Ciekawie jest teraz z Atlaną. Samo pisanie nie zajmuje mi dużo, jednego dnia trzasnąłem nawet 20 stron. Tyle, że nad tym scenariuszem myślałem kilka lat. Przy okazji uzbierało mi się kilka wersji streszczeń z różnymi wariantami fabuł. Będzie też dużo poprawiania. Jak zwykle...

Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?

Niestety mam bardzo limitowane zasoby czasowe, jakbym to określił, więc na blokady zwyczajnie... nie mam czasu. Sen. Czekolada. Film s-f - nie cały, bo to strata czasu, tylko klimatyczne ujęcia, sceny. Spacer po lesie z kimś, kto pogada z tobą o fabule, np. rysownik. Serio – rysownik jest bardzo motywujący. Przynajmniej tak jest w relacji ja-Nikodem.

A zwyczajnego lenia, najszybciej przeganiają terminy. Grunt to dobrze się nakręcić historią. Dlatego strasznie nie lubię, jak ktoś lub coś mi przerywa. Powrót do „nakręcenia” zajmuje sporo czasu. A czasem już się nie da. Czar prysł.

Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?

Poprawiam. Nawet jak już robię postprodukcję, zdarza mi się zmieniać dialogi. Chętnie poprawiłbym albumy już wydane.

Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?

Jak wyszedł Enone. Jak wydrukował go Heavy Metal. Jak okładka Savasa ukazała się na tylnej okładce tegoż magazynu. Ale miło wspominam także nasze stoisko na MFKiG w Łodzi i ludzi, którzy nas odwiedzają. Samo pisanie, czy projektowanie też dawało mi dużo frajdy. Szczególnie jak byłem młodszy, bardziej wyspany, mniej zgarbiony, nie tak siwy...

Jakie masz plany na przyszłość?

Wydać Atlanę. Odpocząć. Przypomnieć rodzinie, że istnieję. Pojechać wreszcie na jakiś urlop, o ile ma to coś wspólnego z dwoma poprzednimi zdaniami. Przebudować i odświeżyć stronę biocosmosis.com. Próbować przekonać różnych wpływowych tego świata, że warto zainwestować w Biocosmosis. Doprowadzić do stworzenia serii Preventorianie, może gry komputerowej, może filmu animowanego.

Pytania do Edvina, anyone?