Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem? Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?
DOMINIK SZCZEŚNIAK: Przygoda zaczęła się na dworcu w Otwocku lub w kiosku pod „siódemką” w Zamościu, nie pamiętam dokładnie. Miałem wtedy kilka lat, na tyle dużo żeby umieć czytać, no i wpadł mi w ręce komiks – „Tytus” (jeśli przygoda zaczęła się w kiosku) lub „Rozprawa z Dajmiechem” (jeśli w grę wchodziła opcja dworca). Zainteresowanie komiksem zaczęło postępować – znali mnie we wszystkich księgarniach w mieście jako gówniarza od pytania „czy są jakieś nowe komiksy?”. I właśnie to zainteresowanie komiksem pchnęło mnie do pisania takich, a nie filmowych czy teatralnych scenariuszy. Scenariusze komiksowe lubię pisać, filmowe – jedynie oglądać, kiedy zostaną już zrealizowane, a za teatrem w ogóle nie przepadam.
Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.
Kurt Vonnegut, Marek Koterski, Peter Milligan, Billy Corgan, Mickey Rourke, Zygmunt Staszczyk i niestety David Lynch. Tylko jeden z nich jest scenarzystą komiksowym – Peter Milligan, którego jakiś komiks wpadł mi po prostu w ręce, kiedy byłem w odpowiednim wieku i mnie zauroczył. Abstrahując od samych pomysłów i fabuł, Milligan fenomenalnie i po profesorsku radzi sobie z każdym aspektem scenariusza i robi to w sposób, który jest mi bardzo bliski. Jeśli zaś chodzi o dzieła, to nie jestem w stanie wymienić jednej książki czy filmu. Czytam dużo i zawsze do końca, ale ciężko jest mnie zainteresować i zdarza się, że zapominam. Mam swoją półkę „The best of” i zaczyna mi się powoli wydawać, że tylko to, co się na niej znajduje warto czytać, choćby w nieskończoność.
Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?
Zbudzić w nocy mogłaby mnie tylko żona, ale o trzy najlepsze komiksy na pewno by mnie nie zapytała. Generalnie uważam, że są lepsze tematy do dyskusji w środku nocy, ale spróbujmy: Lapinot i marchewki Patagonii, Black Hole, Kobieta Pułapka.
Oczywiście teraz nieco oszukuję, bo ani nie jest noc, ani nie jest tak, że nie mam czasu na zastanowienie. Zobacz, kolejna próba byłaby następująca: Enigma, Den, Kajko i Kokosz.
Generalnie świetnych komiksów jest masa. Każdej nocy sprzedałbym Ci inne tytuły.
Fotostory, odcinek 2, strona 11, rys. Rafał Trejnis
Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?
Jeśli odrzucić gówniarskie podrygi w stylu „Człowiek-Nóż” oraz scenariusze, które sam później rysowałem, to pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem dla kogoś; rzeczą, którą mogę nazwać scenariuszem, jest chyba „Czaki”. Przy tym komiksie wspólnie z Mateuszem mieliśmy mnóstwo dobrej zabawy, ale kiedy patrzę na niego dziś, zgadzam się z wszelkimi zarzutami krytycznymi dotyczącymi zakończenia. Przegadane, przesadzone, po prostu złe.
Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?
Sam, przeprowadzając wywiady, często zadaję tego typu pytanie i odpowiedź zawsze jest jedna: nikt nie uczył się pisania komiksów z podręczników. Mam tak samo. Pisałem, jak mówisz, intuicyjnie, co nieraz było zdradliwe. Na przykład – a propos tego Lyncha, o którym wspominałem wcześniej – miałem taki pomysł przeniesienia jego konceptów w filmie na komiks. Tworzyłem szereg scen, nie mających ze sobą większego związku, poza ewentualnie głównym bohaterem. Skupiałem się w nich na dialogach, „nastroju niedopowiedzenia” i „tajemniczym klimacie”. Chciałem, by czytelnik, zadając sobie pytanie „Ale o co chodzi?”, tak naprawdę nie wymagał odpowiedzi na nie, tylko zadowalał się emocjami, jakie komiks mu daje. Tak było na przykład w przypadku „Domu żałoby”, który powstał w myśl tych prawideł. Doszło do tego, że historia skomplikowała się do tego stopnia, że musiałem wtłoczyć w ruch matematykę, która powiązała by wątki i dałaby obraz całości. I teraz już się w Lyncha nie bawię. Matematyka w komiksie jest ok.
Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.
Nie wiem czy są to moje własne, czy kogoś innego metody, ale na pewno z nikim ich nie konsultowałem. Krótka piłka: pomysł – spisanie pomysłu w formie konspektu/streszczenia – rozwinięcie go w scenariusz. Etapy te stosuję w przeróżnych konfiguracjach, pozycjach i niekoniecznie po kolei.
Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?
Pierwsza myśl: nie mam. Druga: patrząc na to, co do tej pory napisałem bohaterami swoich komiksów lubię czynić niedojdów, sklerotyków i neurotyków. A motywy, które uskuteczniam to różnego rodzaju choroby. Tak przynajmniej mi wychodzi, kiedy zerknę na to, co napisałem do tej pory. Ale nie przyjmuję tego do wiadomości, oczywiście.
Fotostory, odcinek 5, strona 9, scenariusz ze storyboardem, rys. Rafał Trejnis
Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?
Różnie. „Krainę Herzoga”, czy „Dom żałoby” w początkowej fazie pisałem w formie opowiadań, pozostawiając pole manewru rysownikowi; „Czakiego” podobnie, gdzieniegdzie tylko rzucając rysownikowi hasła typu „a teraz 16 kadrów przerwy, na których bohaterowie drapią się po głowach”. Z kolei „Dziesięć bolesnych operacji” rozkadrowałem strona po stronie. Wszystko zawsze zależy od tego, z kim przy danym komiksie współpracuję. Aktualnie jest tak, że po napisaniu scenariusza dzielę go na strony i kadry, które w miarę możliwości opisuję. Ale traktuję to jako sugestie dla rysownika, a nie biblię, której ma się trzymać.
Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?
Rozpisanych historii w głowie mam mnóstwo. Ale generalnie mam może jeden dzień w miesiącu, kiedy mogę je spisać. I mam też ulotną pamięć, więc niektóre z nich po prostu mi zwiewają. Tak więc odpowiedź na Twoje pytanie jest taka: rozpisuję całą historię dokładnie, strona po stronie, kadr po kadrze w głowie, po czym o wszystkim zapominam, zasiadam do pisania i pozwalam owej historii żyć…
Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?
Nie ma takich rozwiązań. Nawet najbardziej wyprztykany motyw można w fajny sposób wykorzystać w komiksie.
Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?
„Dziesięć bolesnych operacji” pisałem bardzo długo, wycinając sceny, dodając nowe, a dzisiaj z efektu i tak nie jestem zadowolony.
Natomiast bardzo szybko idzie mi na przykład z „Przygodami Leszka”, czyli spin-offem „Dziesięciu…”. Przy tej serii idea jest taka, żeby wymyślony przez rysownika temat rozwinąć w scenariusz. Piotrek Nowacki i Wojtek Stefaniec byli zaskoczeni szybkością, z jaką otrzymali swoje odcinki tego komiksu. To była kwestia maksymalnie godziny.
Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?
Jeden: praca. Kiedy pracuję 13 godzin dziennie i wracam do domu, jestem w stanie coś fajnego napisać z rozpędu. Kiedy natomiast mam dzień wolny, snuję się po mieszkaniu i szukam wymówek. Wtedy jest to dzień stracony.
Przygody Leszka: Filtr codzienności, rys. Wojciech Stefaniec, reszta komiksu na blogu Ziniola. KOMENTARZ DOMINIKA: Scenariusz do "Przygód Leszka" dla Wojtka Stefańca - powstał na gadu-gadu, szybko; tak szybko, jak szybko pojawiła się idea przygód Leszka, której Stefan był współtwórcą. Jeśli robię scenariusz dla tego człowieka nie muszę się trzymać żadnych schematów, bo Wojtek jest tak naprawdę tak samo dobrym scenarzystą, jak rysownikiem i zawsze dopowie coś od siebie, interpretując moją pisaninę na swój sposób. Tutaj akurat obaj dogadaliśmy się idealnie i wyszła bardzo szczera, konkretna rzecz. Bez kadrowania, bez storyboardów, bez opisówki co, gdzie i kiedy.
Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?
Kiedy rysownik dostaje gotowy scenariusz i kiedy go wspólnie przedyskutujemy i ustalimy konkrety, ja już staram się nie wtrącać.
Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?
Kariera to złe słowo. Ale uważam, że moment ciepłego przyjęcia „Fotostory” był bardzo przyjemny. To fajny komiks jest.
Jakie masz plany na przyszłość?
Napiszę ostatni odcinek „Domu Żałoby”, drugi sezon „Fotostory”, mnóstwo „Przygód Leszka”. Mam również kilka umówionych projektów, obiecanych, za które muszę się wreszcie wziąć. Wszystko będzie gotowe do końca sierpnia. I koniec.
Macie jakieś pytania do Dominika?
1 komentarz:
Czy Dominik nie czuje się niedoceniany? Tyle albumów, prowadzenie zina, regularne wpisy na blogu. Mało się mówi o Lucku i nie umieszcza się go na plakatach jako "gościa". Odpowiedź, że Dominik robi to co lubi i nie patrzy na rozgłos jest niesatysfakcjonująca, jakby co. Pozdrawiam.
Prześlij komentarz